Kryzysy walutowe

Sejsmiczny scenariusz

Do wybuchu wulkanu może jednak dojść. I to tuż przed przystąpieniem Polski do unii walutowej. Taki rozwój wypadków bierze pod uwagę prof. Karol Lutkowski.

Sprawdza się to, co przewidywał przed czterema laty. Zgodnie z jego scenariuszem w miarę przybliżania się terminu wejścia do UE, gdy będziemy mieli już za sobą integracyjne referendum, atrakcyjność Polski dla inwestorów będzie coraz szybciej rosnąć, co spowoduje jeszcze silniejsze zawyżenie kursu złotego. A gospodarka nie będzie zdolna do szybkiego wykorzystania napływającego strumienia kapitału.

Zobacz również:

  • GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach
  • Szef Intela określa zagrożenie ze strony Arm jako "nieistotne"
  • International Data Group powołuje Genevieve Juillard na stanowisko CEO

Dolar jest słaby, a złoty bardzo silny. Do Polski napływa olbrzymi strumień euro, związany z funduszami, które - dzięki inwestycjom - mają pomniejszać dysproporcje gospodarcze pomiędzy Polską a Europą Zachodnią. "To szczególnie istotne chwile" - z Londynu oceniała Hanna Gronkiewicz-Waltz, jeszcze jako jeden z szefów Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOiR). "Gdy Hiszpania znalazła się we wspólnocie, zaczęła marnotrawić pieniądze. Niebezpieczeństwo narastało, ale zweryfikowano w porę politykę inwestycyjną. Hiszpania poszła inną drogą niż Grecja, jej obywatele stali się o wiele bogatsi".

Do Polski do 2006 r. z UE dotrze równowartość 14 mld zł. Już wiadomo, że rodzime pomysły na inwestycje przewyższają wielkość unijnych pieniędzy na refinansowanie i współfinansowanie inwestycji. Współfinansowanie - bo niemal wszystkie te pomysły wymagają wydania też polskich pieniędzy, a refinansowanie - gdyż najpierw musimy wszystko budować z własnych pieniędzy, a dopiero gdy okaże się, że nie ma w tym żadnej polskiej fuchy, każdy most i każdą polską drogę pobudowano z dokładnością co do milimetra, UE przekaże zakontraktowane pieniądze, z precyzją co do eurocenta. "Można narzekać na unijną biurokrację, na aptekarską dokładność - komentuje Hanna Gornkiewicz-Waltz - ale Unia Europejska szybko uczyła się na własnych błędach, nie chce dawać na inwestycje, które tak jak we Włoszech mogą się zarazem okazać przedsięwzięciami mafijnymi".

Olbrzymi strumień euro, zwłaszcza źle wykorzystany, może mieć destabilizujący wpływ. Opłacalność inwestycji, które zaczynamy, poznamy mniej więcej wówczas, gdy euro zastąpi złotego. Zmiana waluty to przedsięwzięcie bardzo trudne do zaplanowania. Wolny rynek to trudno przewidywalny przepływ kapitału. Globalizacja. Każdy scenariusz gospodarczy sprawdza się tylko w części, często tej mniejszej. Nie było takiej ustawy budżetowej, która byłaby szwajcarskim zegarkiem. Przy zamianie złotego na euro potrzebna jest wyjątkowa dokładność Trzeba pokonać tunel. Przy kursie złotego, który może podlegać tylko bardzo ograniczonym wahaniom. Ryzyko będzie tym większe, im gorzej Polska gospodarka będzie do tego przygotowana. Przejście od bardzo mocnego złotego do europejskiego systemu walutowego (zwanego tunelem ESW II) musiałoby wiązać się z koniecznością gwałtownej dewaluacji.

I to byłby szok. Scenariusz ten jego autor prof. Lutkowski nazywa osobliwą ironią losu. Dylemat zawiera się w tym, czy do owego tunelu kursowego wejść z zawyżonym kursem i ryzykować jego załamanie, czy też wcześniej odpowiednio zdewaluować krajową walutę? Odpowiedź Karola Lutkowskiego na tenże dylemat jest następująca: zarówno jedna, jak i druga opcja jest niebezpieczna. Dewaluacja, a więc drugie z możliwych rozwiązań - może być równoznaczna z wywołaniem silnego impulsu inflacyjnego. Wywołaną implikacją musiałaby być restrykcyjna polityka pieniężna, a z kolei jej konsekwencją - dotkliwa recesja.

Kataklizm sejsmiczny w postaci recesji, w konsekwencji wejścia do UE, byłby ową ironią losu. Jakże dotkliwą dla społeczeństwa. Centralne ustalenie kursu złotego do euro (konieczne, aby przejść przez tunel), akceptujące przeszacowanie polskiej waluty, krępowałoby proces wzrostu. Lepsza jest dewaluacja złotego? Wybór między lawą wypływającą z wulkanu a powodziami o wysokości fali, z jaką nigdy nie mieliśmy do czynienia?

Receptariusz Karola Lutkowskiego sprzed kilku lat nie jest długi. Lekiem może być uzyskanie zgody przez Polskę na niewchodzenie w ogóle do tunelu, zyskując czas na spokojne równoważenie gospodarki (przy sterowaniu pływającym kursem) tak długo, jak uznamy to za potrzebne, czyli będzie w Polsce euro, tyle że nie wiadomo kiedy. Zwolennikiem szybkiej euroizacji jest Leszek Balcerowicz, zwłaszcza że od dawna walczył o naprawę publicznej kasy i za swój istotny sukces z czasów, gdy ostatnio był ministrem finansów, uważa doprowadzenie do uchwalenia ustawy o finansach publicznych.

Scenariusz wyjątkowy. Unia musi się zgodzić na taką polską oryginalność. I właśnie takie rozdanie losu powinno budzić wątpliwości inwestorów długoterminowych, a pośród inwestorów krótkoterminowych wywoływać nadzieję na duże zyski, jeżeli dojdzie do kryzysu walutowego.

Przesilenia powyborcze

Niczym Wandale podbijający dekadencki Rzym, handlarze walutą znoszą z powierzchni ziemi imperia gospodarcze, które utraciły zdolność stawiania oporu. To cytat z książki amerykańskiego dziennikarza Gregory Millmana "Czas spekulacji".

Scenariusze gospodarczych thrillerów są pasjonujące. Pierwszy taki opis przedstawił w 1979 r. prof. Paul Krugman z Massachusets Institute of Technology. W trzy lata później kryzysy walutowe w Ameryce Łacińskiej przebiegały dokładnie według jego koncepcji. Wywołały międzynarodowy kryzys zadłużeniowy. Później przyszedł czas na sformułowanie teorii kryzysów drugiej generacji.

Przyczyny tych kataklizmów są już więc dobrze zdiagnozowane. Tym bardziej warto pamiętać o cieniach polskiej gospodarki. Na pierwszym planie z roku na rok rosnący deficyt budżetowy (a przecież w 1999 r. wynosił 2,2 proc.). Tegoroczny budżet z pozoru wygląda nieźle, ale to dlatego, że różne nadmierne wydatki poprzesuwano do agencji rządowych czy funduszy celowych (parabudżetowych). Ale nie da się tego ukryć po stronie deficytu finansów publicznych. Relacja długu publicznego do PKB w 2003 r. przekroczyła 50 proc. A przecież ustawa o finansach publicznych nakłada wdrażanie procedur ostrożnościowych po przekroczeniu 50 proc. Budżet 2005 r. powinien być restrykcyjny w rozdawaniu pieniędzy wedle politycznych potrzeb rządzącej koalicji. Deficyt narasta w relacji do PKB - w 1999 r. wyniósł 0,1 proc. PKB, a według założeń do budżetu na 2002 r., przygotowanych jeszcze przez Marka Belkę, zwiększyć się miał do 1,9 proc. w 2003 r. Niezdolność do wypracowania nadwyżki pierwotnej MFW uznaje za objawy kryzysu finansów publicznych.

Przyjęty na ten rok budżet miał być ostatnim tak łatwym dla polityków. Jednak mamy kolejny, ostatni, łatwy budżet. Przepadły najistotniejsze reformy z planu wicepremiera Jerzego Hausnera. Po wyborach każdej zwycięskiej koalicji trudno będzie utrzymać poparcie elektoratu dla uzdrawiania finansów publicznych. Poklask zyskują obietnice wydawania pieniędzy. Jeżeli wybory nie doprowadzą do stworzenia silnego, proreformatorskiego rządu, a najtrudniejsze reformy trzeba wprowadzać w pierwszym roku, gdy elektorat wierzy w ich sens i jest gotów ponosić koszt sensownych zmian, to potrzebne będą atrapy.

Inwestorzy o tym wiedzą. Złoty przez kilka dni zaczął bardzo tracić po wypowiedzi Jana Marii Rokity: "Należy rozważyć euroizację złotego" - powiedział 2 marca podczas spotkania z Amerykańsko-Polską Izbą Gospodarczą. Chodzi o długoterminowe, sztywne ustalenie kursu złotego z kursem euro, do czasu aż trwale euro zastąpi naszą walutę.

Wybór jest większy - euroizacja albo zarząd walutą. Euroizacja to zastąpienie waluty danego kraju przez euro, zmiana wprowadzona jednostronnie, przez jeden kraj. Jeżeli kraj stać na wprowadzenie euro, to je kupuje (na wolnym rynku) w takiej ilości, by wycofać własną walutę. Zarząd walutą oznacza, że nadal zarabiamy i płacimy złotówkami, ale kurs polskiej waluty jest sztywno związany z euro i czekamy na przyjęcie do unii monetarnej. Można przywoływać decyzje krajów nadbałtyckich (Jan Rokita wspominał o Litwie), które wprowadziły euroizację. Przecież to zrobiły.


TOP 200