Produkt wyprzedza klienta

Komu potrzebny aparat w telefonie komórkowym?

A co powinien robić Palm? Można go uzupełnić np. o aparat fotograficzny. Ma sens w przypadku zadań, do jakich "najmowany" jest PalmPilot, czyli do magazynowania adresów, telefonów i innych namiarów na ludzi. Gdyby PalmPilot był wyposażony w aparat, mógłby użytkownikowi pokazywać nie tylko wizytówki osób, ale także ich wizerunki, co ułatwiłoby kojarzenie nazwisk z twarzami ludźmi.

Japońscy dostawcy usług telefonii komórkowej J-Phone i NTT DoCoMo zdecydowali się wyposażyć swoje telefony w aparaty fotograficzne oraz funkcje przeglądania i przesyłania cyfrowych zdjęć o niskiej rozdzielczości. Usługa odniosła wielki sukces na początku nowego stulecia. A dlaczego? Otóż kilka lat wcześniej obie spółki stworzyły sobie potężny nowy rynek na bezprzewodowy dostęp do Internetu. Klientami była głównie nastoletnia młodzież, która "najmowała" sobie dostęp, by zabawiać się wymianą tapet i dzwonków. Powodzenie, jakim wśród tej klienteli cieszą się prościutkie aparaty fotograficzne wmontowane w komórki, jest zrozumiałe, jeśli spojrzy się na sprawę poprzez pryzmat zadania do wykonania: dawać nowe formy zabawy.

Zobacz również:

  • GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach
  • Szef Intela określa zagrożenie ze strony Arm jako "nieistotne"
  • International Data Group powołuje Genevieve Juillard na stanowisko CEO

Czy europejscy i amerykańscy dostawcy usług i telefonów komórkowych powinni pójść w ślady Japończyków? W chwili, gdy piszemy te słowa, wydaje nam się, że telefony komórkowe wyposażone w aparaty fotograficzne nie będą aż takim hitem na tych rynkach, wielu bowiem tamtejszych użytkowników telefonów komórkowych to dorośli, którzy najwyraźniej "najęli" sobie komórki do celów służbowych lub do wymiany ważnych informacji. Aparaty fotograficzne i przeglądarki zdjęć nieczęsto przydają się do tych akurat zadań. Jeśli dostawcy zaczęliby kierować swoje aparaty i usługi do nastoletniej młodzieży i dzieci, jako nową rozrywkę, to taki segment rynku mógłby szybko urosnąć. Jeśli jednak podążą swoją zwyczajową koleiną i zaczną montować aparaty fotograficzne jako drogie dodatki w komórkach "najętych" przez poważnych dorosłych do poważnych celów, a nie do zabawy, to przewidujemy marny wzrost sprzedaży takich urządzeń.

Gdyby Palm dopracował Pilota, aby jego użytkownicy mogli jeszcze sprawniej się organizować, a telefony komórkowe J-Phone jeszcze lepiej służyły nastolatkom do rozrywki, to wszystkie te produkty wyróżniałyby się w oczach konsumentów i z powodzeniem zdobywałyby coraz większą część rynku na daną robotę (zadanie do wykonania). Poza tym, jako że wszystkie te zadania pojawiają się w życiu konsumenta w różnym czasie i w różnych miejscach, sądzimy, że przez długi czas jeszcze większość konsumentów nie będzie szukać kombajnu, co to tańczy, śpiewa i recytuje - do czasu, oczywiście, aż pojawi się na rynku kombajn, który będzie się nadawał do wszystkich zadań naraz i nie będzie ustępował wyspecjalizowanym urządzeniom funkcjonalnością, prostotą i wygodą użycia.

Rynkowe przyczółki dla nowatorskich produktów dostrzegamy, gdy przyglądamy się zadaniom, jakie nasi przyszli klienci usiłują wykonywać w swoim życiu. Problem w tym, że aby przekonywająco uzasadnić pomysł wprowadzenia na rynek nowego produktu, musimy zwierzchności przedstawić szacunki ilościowe ilustrujące potencjał owego produktu. Tymczasem dostępne nam dane odnoszą się zazwyczaj do cech produktów lub do struktury demograficznej czy psychograficznej populacji potencjalnych klientów. Ten rozdźwięk między rzeczywistymi potrzebami konsumentów a danymi, jakimi najczęściej posiłkują się firmy, powoduje, że w większości przypadków nowatorskie rozwiązania kierowane są w próżnię.

Fragment książki The Innovatoris Solution, Clayton M. Christensen jest profesorem Harvard Business School, Michael E. Raynor - dyrektorem w firmie Deloitte Research.


TOP 200