Mai Pen Rai

Tajskie marki

Mai Pen Rai

Siła jednocząca naród to religia - ponad 95% mieszkańców królestwa to buddyści, wyznawcy odmiany buddyzmu pochodzącej ze Sri Lanki, religii skłaniającej do tolerancji i braku agresji. Może to nauki Buddy sprawiają, że przeciętny Taj nie zazdrości bogaczom, a raczej liczy na to, że kiedyś i jemu będzie lepiej.

Tajowie nie chcą być gorsi od swych europejskich wzorców i własne luksusowe marki też mają. Weźmy choćby producenta wyrobów ze znakomitego tajskiego jedwabiu - firmę Jim Thompson. Przedsiębiorstwo to założył tuż po drugiej wojnie światowej Amerykanin o takim właśnie nazwisku, którzy wymarzył sobie odrodzenie eksportu miejscowego jedwabiu. I udało się, Jim Thompson jest dobrze znanym międzynarodowym brandem, niestety, założyciel firmy tej chwili nie doczekał - w 1967 r. zaginął w tajemniczych okolicznościach gdzieś w malezyjskiej dżungli.

Legendarny Hotel Oriental, założony 130 lat temu na brzegu rzeki Chao Phraya przepływającej przez stolicę Syjamu, to oaza "starych" Indochin, subtelnie modernizowana ogromnym kosztem. Lubili tu sypiać Joseph Conrad, Somerset Maugham, Graham Greene czy słynny autor powieści szpiegowskich John Le Carre. Oriental w Bangkoku należy do grupy hoteli Mandarin Oriental, która swoją działalność zaczęła od zakupienia hotelu Mandarin w Hongkongu i, w 1974 r., hotelu Oriental w Bangkoku. Obydwa hotele słynęły ze szczególnie starannej obsługi, stwarzającej niezbyt biednym gościom (obecnie pokój w Orientalu kosztuje co najmniej kilkaset dolarów USA za dobę) wyjątkowe warunku pobytu. Grupa hotelarska z czasem rozrosła się i w tej chwili przygotowuje m.in. otwarcie nowych obiektów w Meksyku, Japonii i USA.

Zobacz również:

  • GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach
  • Szef Intela określa zagrożenie ze strony Arm jako "nieistotne"
  • International Data Group powołuje Genevieve Juillard na stanowisko CEO

Bangkok to pierwsze miejsce, gdzie powstał klub o nazwie Bed Supperclub, stalowa komora oświetlona w intymny sposób, miejsce, w którym nie siedzi się podczas spożywania posiłku, tylko leży na czymś w rodzaju łóżek. W weekendy nie można nic wybrać w menu - dostaje się to, co akurat wymyśli szef kuchni. Właściciele tego wyjątkowego lokalu, zaprojektowanego przez mieszkającego w Tajlandii Brytyjczyka, już myślą o otwarciu kolejnych klubów o takim samym charakterze w innych częściach świata, na początek w Australii.

Zaradny jak Taj

Tajowie, którzy podobnie jak inni mieszkańcy południowo-wschodniej Azji nabożną czcią otaczają wszelką edukację, tłumnie korzystają z kilku własnych uniwersytetów (płatnych), ale jednocześnie zaradność i zdolności adaptacyjne mają we krwi. Weźmy choćby przykład wiecznie zakorkowanych ulic 12-milionowego Bangkoku. Gdy po zbudowaniu kolei napowietrznej Skytrain, kolei podziemnej i płatnej autostrady na monstrualnych słupach, miasto nadal pozostawało w stanie permanentnego zawału komunikacyjnego, Tajowie odkurzyli lubiane przez turystów tuk-tuki (trzykołowe taksówki bez licznika), założyli do nich butle gazowe, a ci jeszcze mniej zamożni wdziali pomarańczowe kubraczki i wo-żą pasażerów chyba jedynymi w świecie taksówkami... motocyklowymi. Tanio, szybko, w korku się nie stoi, a i strzał adrenaliny zapewniony...

Wyjątkowa umiejętność łączenia współczesności z tradycjami to istotna cecha Tajlandii. Choć w ostatnich dziesięcioleciach wydarzyło się wiele, udanych i nieudanych, prób przejęcia władzy siłą, to i tak elementem jednoczącym wszystkich Tajów jest król - Bhumibol Adulyadey Rama IX, obecnie 78-letni jegomość, kiedyś niezły klarnecista i saksofonista jazzowy. Druga siła jednocząca naród to religia - ponad 95% mieszkańców królestwa to buddyści, wyznawcy odmiany buddyzmu pochodzącej ze Sri Lanki, religii skłaniającej do tolerancji i braku agresji. Niewielka społeczność muzułmańska mieszka na południu kraju, przy granicy malezyjskiej i tam pobrzmiewają echa nauk Bin Ladena, ale należy się spodziewać, że nowe władze Tajlandii, które pozbyły się w bezkrwawym przewrocie premiera Thaksina (który w swej niewyobrażalnej głupocie postanowił zadrzeć z kochanym i szanowanym królem), w sposób pokojowy poradzą sobie i z tym problemem.

Im dłużej przyglądam się Tajlandii, tym bardziej jestem przekonany, że prawdziwa istota witalności i optymizmu tego kraju leży nie tylko w tolerancji, zaradności czy przedsiębiorczości, lecz w powiedzonku, które często można usłyszeć z ust Taja: "mai pen rai", czyli "nie ma sprawy, nic to". Gdy cały świat się wali, gdy sytuacja ulega drastycznemu pogorszeniu, uśmiechnięty Taj zaczyna cierpliwie odbudowywać swój dobrobyt, na nic nie narzekając. Nie ma sprawy, Tajlandia da sobie radę.


TOP 200