Gospodarka od strony kuchennych drzwi

Lewitacja ponad wolnym rynkiem

Cóż więc było najbardziej obrazoburcze w teorii, że był zaciekle atakowanym z dwóch skrzydeł, a zarazem najbardziej cenionym i szanowanym ekonomistą XIX wieku? Założenia poczynił bardzo proste, pewnie dlatego tak szybko uznano je za oczywiste: domeną praw ekonomicznych jest produkcja, a nie podział. Z takimi konsekwencjami, że podważało to zarówno modele teoretyczne i Adama Smitha, jak i dalece różniącego się od niego Davida Ricardo, a więc dwóch najbardziej cenionych przed Millem ekonomistów. Wprawdzie tak jak i u nich dla przedsiębiorcy najważniejszy jest proces akumulacji, prowadzący do podwyższania płac. Jednak - w odróżnieniu - nie zakładał konsekwencji demograficznych, czyli, ujmując to najprościej, zalewu dzieci, łagodzącego nacisk na wzrost płacy z powodu wzrostu podaży rąk do pracy. Smith w swym wolnorynkowym entuzjazmie uważał, że taka fala wzrostu zmieni się w falę spadku przyrostu demograficznego, by powrócił stan zdrowej równowagi, generujący wzrost ogólnej zamożności. Ricardo swym pesymizmem przeraził jemu współczesnych wizją bezlitosnego nacisku demograficznego.

I w tym sedno oryginalności Milla i kontrowersyjności jego poglądów. Skonstruowany przez niego model społeczny także dotyczył fundamentalnych zasad rozwoju kapitalizmu, ale J. S. Mill wierzył w zmianę zachowań społecznych, nie akceptował teorii o istnieniu bomby demograficznej (niebezpieczeństwo maltuzjańskie), przekreślającej szanse na poprawę sytuacji materialnej pracowników najemnych. Mill uważał, że edukacja klasy pracującej szybko osiągnie taki poziom, by zagrożenie stało się dla niej zrozumiałe (oczywiście, dziś nazwalibyśmy to wiedzą o możliwościach antykoncepcji). I uzasadniał teorię, twierdząc, że "żadne społeczeństwo, w którym ekscentryczność jest przedmiotem nagany, nie może być zdrowe".

Zobacz również:

  • GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach
  • Szef Intela określa zagrożenie ze strony Arm jako "nieistotne"
  • International Data Group powołuje Genevieve Juillard na stanowisko CEO

Czynił to, prowadząc daleko idące uzasadnienie o bezalternatywności postępowania, rozwoju. Odchodził zarazem od utylitarystów, od poglądów swego ojca. Początkowo uważał, że ustrój demokratyczny może w największym stopniu pobudzić samorozwój jednostki, na czym Millowi tak bardzo zależało (jak ocenia F. Copleston), i sprzyja rozwojowi zrozumienia dla spraw publicznych, sprzyja zainteresowaniu dobrem ogółu, gdy pod wpływem panowania "dobroczynnego despotyzmu jednostki zajmują się zazwyczaj po prostu swymi prywatnymi interesami, troskę o dobro ogółu pozostawiając wyłącznie rządowi, w którym nie mają żadnego głosu ani udziału".

Już w odległych czasach istniało wiele odmian tego, co dziś nazywane bywa ideą społecznej solidarności, a dla skomplikowania tych rozważań można by zacytować Ericha Fromma, który przywoływał poglądy Monteskiusza, że maszyny, które prowadzą do zmniejszenia liczby robotników, są zgubne, twierdząc, że wszystko to było myśleniem tradycjonalistycznym, zakładającym, że to, co zakłóca równowagę społeczną, jest szkodliwe (E. Fromm "Zdrowe społeczeństwo"). Trzymajmy się jednak Milla, nie tylko dlatego że był dżentelmenem. Nie był naiwny, by zakładać, że ustrój demokratyczny automatycznie zapewnia należyte poszanowanie wolności jednostki i mogą być tworzone ustawy sprzyjające interesom większości rasowej, religijnej czy też jakiejś grupy zawodowej. Nie, jednak nie znaleźliśmy się we współczesności, przecież bliski liberalizmowi Bentham, już tu wspominany, przed dwoma wiekami twierdził, że "interesy występne" mogą się pojawiać w różnych ustrojach, bez pomijania demokracji.

Społeczna solidarność

Gdzieś zawsze zaczynają się schody. Każdy filozof ma swoje. Możliwe, że Mill zrobił woltę. Preludium do wolty to rozważania o ustawie skracającej czas pracy. Doszedł do wniosku, że taka ustawa byłaby całkowicie uprawniona, a nawet pożądana, gdyby była w interesie pracowników. W rzeczywistości zbędna regulacja pogwałcałaby prawa pracy robotników do decydowania o tym, jak długo chcą pracować. Redukcja czasu pracy powinna być jedynie wariantem, który prawo dopuszcza, dziś można to określić: podlegającym regułom negocjacji.

I oto jesteśmy blisko ruchomych piasków pustyni, a dla Milla blisko oazy żyznego kapitalizmu, zarazem powracając do jego poglądu o domenie praw ekonomicznych produkcji, a nie podziału. Bo jeśli stworzymy bogactwo na miarę współczesnych umiejętności, to czy możemy nim dysponować na miarę naszych umiejętności? Tak, możemy. "Nawet to, co człowiek wyprodukuje w wyniku wyłącznie własnej pracy, będzie mógł zachować dla siebie jedynie za przyzwoleniem społecznym. Nie tylko społeczeństwo może mu to zabrać; mogą mu to zabrać i zabiorą poszczególne osoby, jeśli społeczeństwo nie zatrudni i nie opłaci ludzi w celu zapobieżenia naruszeniu jego stanu posiadania. Podział bogactwa zależy zatem od praw i zwyczajów społeczeństwa". Płace, podatki, renty powinny podlegać tej regule.

Do ideału droga przez stan przejściowy: państwo uniemożliwi właścicielom ziemskim zbieranie nezasłużonych zysków (to pokłosie konfliktu, zwłaszcza brytyjskiego, gdy szczególnie słaba była pozycja przedsiębiorców), a spadki zostaną opodatkowane. Pewnie dziś brzmiałoby to też tak, że podatek katastralny trzeba natychmiast wprowadzić, ale to tylko dygresja.

Najbardziej kontrowersyjne zdanie z "Zasad ekonomii politycznej" J. S. Milla: "Dopóki umysły są prostackie, potrzeba im prostackich bodźców; niech je więc otrzymują". Niejeden kraj można tu wymienić, bo politycy uznali swych wyborców za zbyt prostackich, by potwierdzić słuszność drogi realizacji swych ideałów. To jest ten urok Milla, że zarazem postawił pytanie, czy rząd bądź opinia publiczna nie stałyby się jarzmem uzależniającym każdego od wszystkich. Bo nadzór wszystkich nad każdym mógłby doprowadzić do potulności, cytując Milla: "do starcia wszystkiego na potulną jednorodność myśli, uczuć i działań, a (...) żadne społeczeństwo, w którym ekscentryczność jest przedmiotem nagany, nie może być zdrowe". W tych dwóch zacytowanych zdaniach zawiera się zapewne powód, dlaczego politycy są tak bliscy Milla i zarazem tak jemu dalecy. To, co jest przejściowe, pozostaje wygodne dla sprawowania rządów. A Skandynawia, przywołana w pierwszym zdaniu tego eseju? Co najmniej z odrobiną rozczarowania muszę stwierdzić, że mało kto analizuje łagodną ewolucję odchodzenia od kapitalizmu dobrobytu w tym wydaniu, z powodu... odleglejszej drogi do bogatego społeczeństwa. Jednak trzeba przyznać, że Irlandia czy Nowa Zelandia to ciekawsze przypadki, zwłaszcza gdy poszukuje się przykładów bogactwa narodów.


TOP 200