Zmiany idą szybciej niż nam się wydaje

Automatyzacja zmieni nie tylko rynek pracy, ale całą gospodarkę. Jeśli komuś wydaje się, że roboty i inne inteligentne maszyny będą zagrożeniem tylko dla słabiej wykształconych, wykonujących rutynowe zadania, to jest w błędzie. Moc obliczeniowa maszyn podwaja się w ciągu półtora roku do dwóch lat. Już pojawiają się inteligentne, uczące się programy, które wykorzystują naszą wiedzę – pisze Martin Ford, przedsiębiorca z Doliny Krzemowej w książce „Świt robotów”, wydanej w USA 2015 r., a w Polsce w 2016 r.

FOTO: Gratisography

Radiolodzy i księgowi, dziennikarze i prawnicy, farmaceuci i nawet programiści nie mogą spać spokojnie. Każda praca, która wpisuje się w paradygmat zer i jedynek może zostać nam odebrana. To już widać na rynku pracy – w ciągu ostatnich 10 lat wynagrodzenia młodych ludzi ciągle spadały, a 50% absolwentów wyższych szkół podjęło pracę, w której dyplom nie był wymagany. Nowe firmy już na starcie wprowadzają udogodnienia, by ograniczyć zatrudnienie i zmniejszyć koszty. Google czy Facebook osiągnęły wielką wartość rynkową, mimo że zatrudniają niewielu pracowników. Inni idą w ich ślady.

Eksplozja robotów

Roboty są coraz bardziej inteligentne. W fabrykach nie są niczym nowym, od produkcji samochodów po półprzewodniki. Potrafią już samodzielnie zmieniać narzędzia, gdy na linię wjeżdża nowe podwozie. Niektóre odbierają obraz, ale na ogół widzą w dwóch wymiarach, dlatego część zadań wykonują ludzie. Ale i to się zmienia. Pojawiły się roboty widzące w trzech wymiarach, co toruje drogę do szerszych zastosowań. Stoimy więc w obliczu eksplozji nowych innowacji, dzięki którym powstaną roboty dla niemal wszystkich gałęzi gospodarki. Co więcej, ich cena będzie przystępna dzięki dostępności znormalizowanego oprogramowania i sprzętu, które pozwolą budować nowe urządzenia z wykorzystaniem istniejących już komponentów.

Zobacz również:

  • Ruszył konkurs z programu Fundusze Europejskie dla Polski Wschodniej na automatyzację i robotyzację firm
  • ONZ rekrutuje roboty, aby osiągnąć globalne cele rozwoju

Za sprawą automatyzacji obserwujemy nowe zjawisko – reshoring, czyli powrót produkcji do krajów uprzemysłowionych. Amerykański przemysł tekstylny został zdziesiątkowany w latach 90., gdy produkcję przenoszono do krajów z niskim wynagrodzeniem. Ale teraz nastąpił zwrot. W latach 2009-2012 eksport tekstyliów z USA wzrósł o 37%.

To pokazuje, że automatyzacja stanowi konkurencję dla najgorzej opłacanych zagranicznych pracowników. Daje to jednak niewielki przyrost etatów, bo w USA w produkcji zatrudnionych jest mniej niż 10% pracowników.

W krajach zaawansowanych zatrudnienie skoncentrowane jest w usługach. Jednak automatyzacja wypiera ludzi i z tego sektora. Zagrożeni są pracownicy fast foodów, gdzie roboty będą już wkrótce serwować burgery i kawę, jak i sprzedawcy detaliczni, którzy tracą pracę z powodu wzrostu sprzedaży internetowej. Ludzie ci nie trafią do magazynów i centrów dystrybucji, bo tam także następuje automatyzacja. W magazynach Amazon pracują samodzielnie roboty Kiva Systems. Również automatyzacja sprzedaży samoobsługowej nie sprzyja zatrudnianiu sprzedawców, a serwisowanie inteligentnych automatów może odbywać się zdalnie, co dodatkowo ogranicza zapotrzebowanie na techników.

Premia za postęp

Nowe technologie prowadzą do zwiększenia produktywności, a ta jest podstawą do wzrostu wynagrodzeń. I rzeczywiście do połowy lat 70. wzrost produktywności szedł w parze z rosnącymi płacami. Później jednak dochody z pracy zaczęły się obniżać, a zyski korporacji rosnąć. W szczytowym 1973 r. tygodniowe zarobki Amerykanów na stanowiskach niższych niż kierownicze wynosiły 767 dol. (mierząc wartością dolara z 2013 r.), a 40 lat później już tylko 664 dolarów, o 13% mniej. Spadek udziału pracy w dochodzie krajowym dotyczy nie tylko USA, ale także innych krajów rozwiniętych, a nawet Chin.

Fakt, że

premia za postęp trafia do firm i ich zarządów, a nie do szeregowych pracowników, pociąga za sobą wzrost nierówności. W latach 2009-2012 z ogólnego dochodu 95% było udziałem 1% najbogatszych Amerykanów. I te nierówności stale się powiększają.
Zmniejsza się również mobilność społeczna, czyli możliwość awansu społecznego. Wprawdzie dyplom uniwersytecki jest wciąż przepustką do klasy średniej i do wyższych dochodów, ale ci, którzy niedawno go zdobyli, mają problemy ze znalezieniem pracy. Połowa absolwentów nie może znaleźć zatrudnienia, które wykorzystywałoby ich wykształcenie. Stanowiska pracy obecnie tworzone są gorsze od tych, które zlikwidowano podczas kryzysu 2008 r.
Zmiany idą szybciej niż nam się wydaje

Wydawnictwo cdp.pl, Warszawa 2016

Głównym odpowiedzialnym za pogarszającą się sytuację na rynku pracy jest rozwój technologii informacyjnej wspierany innymi czynnikami.

Globalizację należy odczarować – choć wydawać by się mogło, że wszytko, co znajdujemy w hipermarketach pochodzi z Chin, w 2011 r. 82% towarów i usług kupowanych przez Amerykanów powstała w całości w USA.
Znacznie groźniejszy jest rozwój sektora finansowego, który rodzi nierówności dochodowe (wynagrodzenia o 70% wyższe niż w innych sektorach), nie tworząc nowych wartości i nie przyczyniając się do wzrostu zamożności społeczeństwa. Sektor finansowy wyciąga zyski z innych gałęzi gospodarki i przenosi je na szczyt drabiny dochodowej. Warto podkreślić, że jego rozwój zależy od rozwoju technologii informacyjnej. Wszystkie innowacje finansowe nie byłyby możliwe bez zaawansowanych systemów komputerowych. Zautomatyzowane algorytmy odpowiadają za dwie trzecie wymiany handlowej na giełdzie.

Niszcząca siła

Przyszłość także będzie kształtowana przez rozwój technologii. Stanowiska, które dziś uważamy za chronione przed automatyzacją, w końcu trafią do kategorii rutynowych. Roboty przejmą nisko opłacane miejsca pracy, a inteligentne algorytmy staną się zagrożeniem dla zawodów wymagających dużych umiejętności. Za sprawą rosnących nierówności dochodowych wzrosną wpływy elit finansowych, co jeszcze utrudni wprowadzenie ustaw łagodzących zmiany strukturalne w gospodarce – kontestuje Ford. Ekonomiści tego nie rozumieją i lekceważą, a brak pozytywnej korelacji między rozwojem technologii i średnimi wynagrodzeniami tłumaczą tym, że weszliśmy w fazę stabilizacji i mamy dziś zbyt mało innowacji. Poprzedni wiek przyniósł, ich zdaniem, więcej przełomowych wynalazków, jak samoloty, samochody czy kanalizacja publiczna.

Ford się z nimi nie zgadza.

Ścieżka rozwoju technologii ma zawsze kształt litery S, na której przyspieszający rozwój w końcu się stabilizuje. Jednak szybki rozwój komputerów sugeruje, że udało nam się utrzymać na rosnącym odcinku S dłużej niż w innych sferach technologii. Poza tym technologia informacyjna daje dostępność do kolejnych krzywych S.
Z jednej strony budujemy coraz szybsze urządzenia, z drugiej świat bitów, w którym algorytmy, architektura systemów i matematyka sterują tempem postępu. Szczyt możliwości będzie można osiągnąć, gdy połączymy prędkość komputerów ze złożonością ludzkiego mózgu. Technologia informacyjna ma dwie ważne cechy – jest uniwersalna, obejmuje wszystkie dziedziny, niemal jak elektryczność, no i niesie perspektywy rozwoju sztucznej inteligencji (SI).

Inteligencję maszyn można klonować, dlatego na rynku pojawiły się bogate i wpływowe organizacje, które zatrudniają niewielu etatowych pracowników – wielokrotnie mniej niż koncerny samochodowe, które generują też mniejsze zyski.

Im więcej ludzi traci pracę, która gwarantowała im przynależność do klasy średniej, tym chętniej korzystają oni z możliwości oferowanych przez rynek cyfrowy. Ale sukces odniesie niewielu.
Technologia informacyjna nie jest bowiem dobrem, dzięki któremu każdy będzie mógł przeżyć. To paradoks: większość badań, które doprowadziły do postępu w sektorze IT, była finansowana przez amerykańskiego podatnika, który liczył, że ich owoce zapewnią jemu i jego dzieciom lepszą przyszłość.

Wirtualni imigranci

Zawody klasy średniej są tak samo zagrożone, jak te wykonywane przez pracowników fizycznych. Już w 2009 r. ukazała się Los Angeles relacja z meczu sportowego, którą napisał komputer. W 2010 r. badacze z Northwestern University założyli firmę Narrative Science i stworzyli bardziej zaawansowany program Quill, który do dziś jest wykorzystywany przez takich gigantów medialnych, jak Forbes. Pisze on artykuły o tematyce sportowej, biznesowej i politycznej, publikowane na popularnych stronach internetowych. Średnio na nowy tekst potrzebuje 30 sekund. Ma zastosowanie również w biznesie i finansach, wyręczając analityków. Zbiera dane z różnych źródeł, w tym z baz danych i dostępnych raportów, a następnie analizuje je i składa w spójny tekst.

Komputery przetwarzają strumienie nieuporządkowanych danych w ogromnej skali (Big Data), a następnie piszą program na podstawie znalezionych powiązań statystycznych. Na początku algorytm analizuje znane już dane, a potem uczy się jak rozwiązywać problemy na podstawie nowych informacji. Najbardziej efektywną metodą uczenia maszyny jest użycie sztucznych sieci neuronowych. Na ich postawie opracowano deep learning. Do tego dochodzi możliwość serwowania usług w chmurze, co zdecydowanie powiększa wydajność superkomputerów. Krótko mówiąc, Big Data, algorytmy i rozwój modelu chmurowego ograniczają liczbę stanowisk biurowych w korporacjach, łącznie z analitykami, informatykami i menedżerami średniego szczebla.

W niektórych przypadkach superkomputery idą jeszcze dalej, wykazując ciekawość i kreatywność. Do zbudowania tych maszyn wykorzystuje się programowanie genetyczne, inspirowane ewolucją biologiczną, w której algorytmy losowo łączą różne elementy matematyczne w równania i sprawdzają, czy pasują one do pozostałych danych. Pierwszym takim programem był Eureqa z 2009 r., który m. in. stworzył równanie opisujące biochemię bakterii. Programowanie genetyczne wykorzystywane do tworzenia kreatywnego oprogramowania może być użyte na wiele sposobów – do projektowania części elektronicznych, tworzenia sztuki, formułowania strategii kancelarii prawnych. Sztuczna inteligencja i rewolucja Big Data sprzyjają przenoszeniu miejsc pracy dla wykwalifikowanych specjalistów do krajów o niskim wynagrodzeniu, np. do Indii (offshoring). Amerykańscy radiolodzy, prawnicy, programiści i informatycy już odczuwają wpływ tego trendu.

Przyszłość uniwersytetów

Wielu pracowników współpracuje z nowymi technologiami, jednak według Forda, stanowiska te nie będą trwałe. Na przykład

dziś młodzi prawnicy zamiast na sali sądowej siedzą przed monitorami i wyszukują dokumenty. Nawet jeśli są nisko opłacani, to firmie i tak bardziej opłaci się zautomatyzować system, bo algorytmy są sprawniejsze od ludzi.
Właśnie absolwenci szkół wyższych zajmują obecnie mało atrakcyjne nie odpowiadające ich kwalifikacjom stanowiska, które ulegną automatyzacji. Pojawia się więc pytanie o rozwój szkolnictwa wyższego.

Szkolnictwo wyższe to jedna z głównych dziedzin gospodarki, która najdłużej opierała się wpływom technologii informacyjnej.

Wprawdzie maszyny z powodzeniem sprawdzały testy studentów, ale już ocena wypracowań spotkała się z dużym sprzeciwem kadr uniwersyteckich, choć dowiedziono, że algorytmy robią to tak samo dobrze jak ludzie, tylko dużo szybciej, co stwarza możliwość natychmiastowego przekazania uwag studentowi. Na pewno nie zagrażało to etatom profesorskim, ale asystenckim już tak.

Na początku tej dekady wprowadzono innowację, która może doprowadzić do znacznie większego kryzysu w szkolnictwie wyższym. Chodzi o bezpłatne zajęcia internetowe prowadzone przez akademików z najlepszych uczelni, których celem jest zapewnienie uboższym studentom dostępu do wiedzy lub przekwalifikowania się tym, którzy już dyplomy posiadają, ale nie mogą znaleźć dobrej pracy. W tej chwili studia w USA są bardzo drogie i ich cena roście szybciej niż innych towarów i usług, a dzieje się tak za sprawą rosnących kosztów administracji i zarządzania, nie zaś kosztów edukacyjnych. Szkoły wyższe, jeśli już szukają oszczędności, to w wydatkach na nauczanie, zatrudniając wykładowców w niepełnym wymiarze godzin.

Popularność kursów on-line nie jest na razie wysoka – niewiele osób kończy je egzaminem – bo są problemy z uzyskaniem dyplomu i z jego uznawaniem. Wiele spraw wymaga jeszcze rozwiązania, ale w przyszłości znaczna część szkół wyższych w USA może być z tego powodu zagrożona bankructwem. Jeśli szkolnictwo wyższe podda się cyfryzacji, zmiana ta może okazać się bronią obosieczną. Dla wielu studentów uzyskanie dyplomu może stać się tańsze i łatwiej dostępne, ale jednocześnie zniknąć mogą miejsca pracy na uczelniach, o których część z nich marzy.

Lekarze i komputery

Innowacjom technologicznym opiera się także sektor medyczny. Wprawdzie w szpitalnych aptekach pracują już roboty, a po szpitalnych korytarzach maszyny rozwożą lekarstwa i posiłki, to jednak postęp jest nieznaczny. Aż prosi się, by sztuczną inteligencję wprowadzić do takich dziedzin, jak diagnozowanie czy opracowywanie planów leczenia. Superkomputery i algorytmy mogą znacznie wspomóc diagnostykę, która ciągle boryka się z problemami, zwłaszcza w bardziej zawiłych przypadkach.

Kiedy zastosowanie sztucznej inteligencji rozwinie się na tyle, że systemy będą stawiać wyłącznie trafne diagnozy, powinno to wpłynąć na zmniejszenie kosztów leczenia i redukcję niepotrzebnych badań. Lekarze, którzy dziś opracowują plany leczenia, zostaną częściowo wyręczeni przez komputery i inny personel medyczny.
W przyszłości najłatwiej będzie można znaleźć pracę w podstawowej opiece medycznej, do której absolwenci dziś się nie garną, bo inne specjalizacje są bardziej opłacalne.

Inaczej wygląda sytuacja w opiece nad seniorami i obłożnie chorymi. Tu urządzenia są zbyt drogie, by każdemu potrzebującemu zapewnić opiekę inteligentnego robota. Największe sukcesy odnoszą na tym polu Japończycy, którzy są najszybciej starzejącym się społeczeństwem. Na uniwersytecie w Tokio powstał egzoszkielet, który potrafi wykrywać i interpretować sygnały wysyłane przez mózg. Gdy pacjent pomyśli, żeby wstać, włączają się akumulatorowo zasilane silniki, które mu w tym pomagają. To jednak maszyna bardzo kosztowna, więc opiekunowie osób starszych i niepełnosprawnych długo jeszcze nie będą narzekać na brak pracy.

Pracownicy to też konsumenci

Znikające miejsca pracy i stagnacja średnich dochodów – czy to nie brzmi jak zapowiedź nadciągającego kryzysu? Rozwój gospodarki zależy od popytu, a ludzie muszą zarabiać, żeby kupować. Wydatki indywidualnych konsumentów to dwie trzecie PKB w USA i około 60% w innych rozwiniętych krajach.

Henry Ford w 1914 r. podwyższył pensje robotnikom, bo chciał, żeby kupowali samochody, które produkowali. A kto kupi to, co wyprodukuje inteligentny robot? Najbogatsi? Przecież to wąska grupa i wydaje znacznie mniej swoich dochodów niż klasa średnia i najubożsi.

Na pytanie, czy rewolucja technologiczna przyniesie wzrost bezrobocia i nierówności dochodowych, niektórzy odpowiadają – nie. Rosnąca rzesza emerytów sprawi, iż pracowników zacznie brakować. Tyle tylko, że nic tego nie potwierdza. W Japonii, gdzie kryzys demograficzny jest najmocniej odczuwany, nie ma niedoborów na rynku pracy, a wynagrodzenia nie rosną. Emeryci konsumują po prostu mniej, a ich wydatki przeznaczone są w dużej mierze na opiekę zdrowotną. Tak więc ze starzeniem się społeczeństwa następuje zmniejszenie popytu, co przekłada się na poziom zatrudnienia. Jeśli dodać do tego automatyzację – z badań przeprowadzonych w 2013 r. na Oxfordzie wynika, że w ciągu 20 lat w USA może zostać zautomatyzowanych nawet 47% miejsc pracy – pracowników raczej nie zabraknie.

Obecna technologia to tylko wyspecjalizowana, wąska sztuczna inteligencja. Jej osiągnięcia są imponujące, ale nie mogą równać się z możliwościami ludzkiego mózgu. Stworzenie systemu, który mógłby pracować jak ludzie i miałby świadomość swego istnienia, jest na razie poza naszymi możliwościami. Jednak wielu miliarderów z Doliny Krzemowej wieszczy rychłe pojawienie się SI na poziomie ludzkim. Coraz częściej spekuluje się o symulacji ludzkiego mózgu. Gdyby taka zaawansowana SI powstała, mogłaby zniszczyć świat, jaki znamy – systemy finansowe, sieć energetyczną, sieć nadzoru wojskowego, etc.

Gwarantowany dochód minimalny

Skoro automatyzacja jest nieunikniona, a wyższe wykształcenie nie daje gwarancji dobrego zatrudnienia, bo na szczycie piramidy umiejętności jest coraz mniej pracy, należałoby się poważnie zastanowić nad gwarantowanym dochodem minimalnym dla wszystkich w wieku produkcyjnym. Przychód ten powinien być względnie niski – zapewniać przetrwanie, ale nie zabierać motywacji tym, którzy chcą się uczyć i pracować. Zdaniem Forda, gwarantowany dochód należałoby zróżnicować, przyznając wyższe świadczenia osobom, które mają przynajmniej średnie wykształcenie.

Gwarantowany dochód, zwany też dywidendą narodową, bo technologie, które dziś zmieniają rynek pracy, były często fundowane przez podatników, nie jest rozwiązaniem nierynkowym. Przeciwnie – gdy mniej produktywni nie znajdą pracy lub z niej odejdą, zwiększą się szanse dla bardziej ambitnych i produktywnych.

Poza tym nawet ci, którzy zrezygnują z pracy, i tak pozostaną konsumentami, będą kupować i tworzyć popyt, stabilizując gospodarkę.

Kto za to zapłaci? Wprowadzenie gwarantowanego dochodu pozwoli ograniczyć lub całkowicie zamknąć kosztowne programy socjalne. Drugim źródłem finansowania powinien być przebudowany system podatkowy. Można sobie wyobrazić wyższe opodatkowanie kapitału, wyższe progi dla najbogatszych i wyższy podatek od spółek, zwłaszcza tych, które zatrudniają niewielu pracowników. Nie można wierzyć w to, że trochę większe podatki zniechęcą bogatych do inwestycji. Apple i Microsoft powstały w połowie lat 70., gdy najwyższy próg podatkowy wynosił 70%. Problem w tym, jest to rozwiązanie trudne politycznie. Ale jaka jest alternatywa?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200