„Wolność plus”, czyli przywrócić wolność gospodarczą!

Aby finansować program „500 Plus”, trzeba uruchomić dla przedsiębiorców program „500 Minus”, czyli co najmniej pół tysiąca szkodliwych ustaw mniej w 2017 roku – mówi Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha i członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP w rozmowie z Patrycją Dziadosz.

Jak Pan ocenia miniony rok, czy to był dobry czas dla polskich przedsiębiorców?

Polscy przedsiębiorcy ciągle muszą dawać sobie radę w trudnych warunkach i każdemu z nich należy się dyplom ze szkoły przetrwania, ponieważ w ich otoczeniu prawnym i podatkowym niewiele się zmieniło na lepsze. Nadal obowiązują tysiące szkodliwych przepisów, których listę sporządził jeszcze poprzedni rząd, nic z nią nie robiąc - i obowiązują one do dziś w najlepsze. Polski przemysł należy do najnowocześniejszych w Europie! Do produkcji wykorzystujemy najnowsze z dostępnych technologii, a mimo to nie wykorzystujemy w pełni jego potencjału – nie pracuje on na trzy zmiany, chociaż mógłby. Jest to konsekwencja utrzymywania przez kolejne rządy szkodliwych przepisów.

A gdyby miał Pan wskazać największe sukcesy i porażki rządu Beaty Szydło w minionym roku, w aspekcie ekonomicznym?

W 2016 roku nic takiego się nie stało, co można by uznać za sukces, ponieważ nie należy traktować obietnic jako działań. Sukces przedsiębiorców byłby też sukcesem rządu. Jeżeli przedsiębiorcy nie odniosą sukcesu, to nie będzie pieniędzy na programy socjalne rządu. Aby finansować program „500 Plus”, trzeba uruchomić dla przedsiębiorców program „500 Minus”, czyli co najmniej pół tysiąca szkodliwych ustaw mniej w 2017 roku. Właściciele firm są przecież takimi samymi obywatelami Polski, jak wszyscy inni, a zatem również zasługują na normalne traktowanie i zniesienie wobec nich biurokratycznej pańszczyzny, jak to zrobił car Aleksander II wobec chłopów ponad półtora wieku temu. Proszą i od lat oczekują usunięcia zasieków oraz zasadzek w działalności gospodarczej, które tworzyły przez lata kolejne rządy, likwidując tzw. Ustawę Wilczka.

W 2016 roku zauważalne było spowolnienie inwestycyjne. Czy Pana zdaniem będzie ono nadal trwało w 2017, czy może coś się zmieni?

Gdy polski rząd zlikwiduje w końcu szkodliwe przepisy i sprawi, że deklarowany przez niego patriotyzm gospodarczy nie będzie w jego wykonaniu tylko pustym sloganem, ale działaniem przywracającym, jak w Ustawie Wilczka, normalne warunki do rozwoju firm, to z pewnością przedsiębiorcy nie będą zwlekać ani dnia dłużej. Jeżeli w Polsce polski przedsiębiorca będzie miał o niebo lepsze warunki do prowadzenia swojej działalności niż polski przedsiębiorca w Czechach, Irlandii czy Anglii, to nie będzie powodu do kolejnej fali emigracji, ale tym razem z wyprowadzeniem biznesu do innych państw.

A co, Pana zdaniem, jest największą bolączką polskich przedsiębiorców?

Polscy przedsiębiorcy tracą swój cenny czas przez szkodliwe przepisy i są zmuszani do biurokratycznej pańszczyzny wobec aparatu rządowego, z której nie ma większego dobrobytu społecznego. Premier, wicepremierzy, ministrowie oraz Prezydent powinni uzasadnić, że lepiej jest, jeśli rozliczenie w firmie w Polsce pochłania 270 godzin, a nie, jak w Wielkiej Brytanii, 110 godzin; albo powinni bezzwłocznie zrobić wszystko, aby polski przedsiębiorca tracił tego czasu jeszcze mniej niż u konkurencji. To byłby patriotyzm gospodarczy, którego przywrócenie w rządzeniu obiecywano w kampanii wyborczej w 2015 roku. Polscy przedsiębiorcy praktykują patriotyzm gospodarczy, trwając i funkcjonując w toksycznych warunkach, jak w smogu, który spowija Polskę. Niejednokrotnie wykazują się większą determinacją niż w okresie zaborów. Kiedy władze w Polsce będą co najmniej równie patriotyczne gospodarczo jak polscy przedsiębiorcy?

Uproszczenie systemu prawnego wystarczy, aby przekonać przedsiębiorców do inwestycji?

Tak zwane ułatwienia, zapowiadane przez rząd, niestety nie zmienią jakościowo systemu. Przedsiębiorcy nie chcą ułatwień, ale powrotu prostych zasad, czyli Ustawy Wilczka. Cały czas doświadczają oni nieprzyjaznych zachowań administracji, która - jakby nie było - jest podległa rządowi oraz - w najlepszym wypadku - niejasnych komunikatów kierowanych do nich przez rząd, dlatego są niepewni swojego losu. Nie ulega też wątpliwości, że dywagacje ministrów dotyczące zmian w systemie podatkowym przyczyniły się do eksplozji zainteresowania prowadzeniem firmy chociażby w Czechach.

No właśnie, kiedy już mówimy o podatku, to znamy oficjalny komunikat rządu, iż wycofuje się on z jednolitego podatku. Skądinąd wiem, że jest Pan zwolennikiem zastąpienia podatku dochodowego i składek do ZUS-u jednolitym podatkiem od wynagrodzeń. Nie jest Pan więc zachwycony wycofaniem się rządu z tego projektu?

Nie znajduję usprawiedliwienia dla tolerowania tak głupiego i kosztownego systemu, jaki funkcjonuje w Polsce. Utrzymywanie ośmiu podatków, które są nałożone na pracę na etacie i płacone są w czterech przelewach przez dwóch płatników podatku, zamiast jednego łącznego - opłacanego w jednym przelewie przez jednego płatnika - jest według mnie sprawą do natychmiastowej zmiany, która powinna być jak grawitacja, poza dyskusją. Wystarczy ocenić sytuację na przysłowiowy chłopski rozum. Jesteśmy jako Centrum im. Adama Smitha, prekursorem zmiany systemu podatkowego, w koalicji środowisk związanych z polskimi przedsiębiorcami, skupionych w Forum na Rzecz Rozwoju pod kierownictwem Henryka Siodmoka, prezesa firmy Atlas, a także innymi organizacjami, jak Instytut Jagielloński czy Związek Przedsiębiorców i Pracodawców, działamy na rzecz zmiany tego szkodliwego i głupiego systemu. Solidarnie przedstawiliśmy rządzącym, jak zrobić pierwszy porządkujący system krok, aby skorzystali pracownicy, przedsiębiorcy, i rząd. W naszym systemie, w przeciwieństwie do kasyna, wygrają wszyscy. Rząd ma wybór, albo utrzyma ten niesprawiedliwy oraz głęboko niemoralny system podatkowy, albo może go we współpracy z obywatelami zmienić. Rok 2017 powinien zostać w pełni wykorzystany na zmiany, ponieważ czasu jest niewiele, wziąwszy pod uwagę szybko rozrastającą się konkurencję ze strony Czech, Rumunii, jak również wielu innych państw.

Dług publiczny Polski przekroczył właśnie bilion złotych – tak wynika z wyliczeń Forum Obywatelskiego Rozwoju. Widzi Pan szanse na polepszenie sytuacji?

Konieczna jest zmiana ustroju politycznego w Polsce na taki, który da realną kontrolę obywatelom nad politykami. Przy aktualnie obowiązujących przepisach mogą oni w niekontrolowany sposób zadłużać przyszłe pokolenia, które nie mają głosu w tym systemie! Bezwzględnie należy wpisać do konstytucji nie tylko zakaz deficytu budżetowego, ale także długu publicznego. Ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych mieli zamiar wprowadzić taki zapis, ale wówczas nie zrobili tego, gdyż uznali za szaleństwo wydawać pieniądze, których się nie ma…

Na dzisiejszej konferencji wicemarszałek Stanisław Tyszka wysunął postulat, iż należy uzupełnić konstytucję o taki zapis.

Uważam taki zapis za konieczny, ale oprócz tego należy uruchomić proces wychodzenia z długu. Niesłusznie nosi on nazwę długu publicznego, bo tak naprawdę jest to dług, który tworzą wyłącznie politycy, a obywatele muszą za niego płacić. Dług nie jest plagą, tylko efektem złego rządzenia. Estonia, która po spektakularnym krachu z 2008 roku przeprowadziła tak daleko idące zmiany, dziś jest jednym z 10 najmniej zadłużonych państw na świecie! Nieprawdą zatem jest, że musimy nauczyć się żyć z rosnącym długiem publicznym oraz dźwigać coraz większe ciężary związane z jego obsługą. Sytuacją niedopuszczalną i skrajnie niemoralną jest fakt, że na obsługę długu wydajemy więcej niż na swoje bezpieczeństwo narodowe czy też kulturę, czy nawet na program „500 Plus”.

Zdaniem rządzących na takim etapie, na jakim znajduje się Polska, zadłużenie jest konieczne. Czy zgadza się Pan z tą opinią?

Nie ma żadnego moralnego uzasadnienie dla zostawiania kolejnym pokoleniom takiego ciężaru, którego nie będą w stanie spłacić. Im większy dług, tym bardziej ograniczona nie tylko suwerenność, ale zagrożenie dla niepodległości naszego państwa. Polska ma wystarczająco duży potencjał demograficzny i niespożyte pokłady przedsiębiorczości, dzięki którym - gdyby rząd je tylko uwolnił - można byłoby rozpocząć proces wychodzenia z długu publicznego. Rokrocznie polscy przedsiębiorcy tracą na szkodliwych przepisach około 70 mld zł. Są zatem w Polsce możliwości, które pozwoliłyby na spłatę zobowiązań, wystarczy tylko zlikwidować szkodliwe przepisy.

Wprowadzona od 1 stycznia 2017 wyższa płaca minimalna to, Pana zdaniem, szansa czy zagrożenie dla gospodarki?

Wyższa płaca minimalna jest administracyjną próbą zwiększenia dobrobytu, niestety rządzący zapomnieli o osobach, które nie mają nawet tego minimalnego wynagrodzenia, bo nie ma dla nich pracy w Polsce. Nie bez znaczenia jest też fakt, że płaca minimalna jest taka sama w całej Polsce, co nie jest dobre, gdyż warunki i możliwości zatrudnienia oraz poziom bezrobocia są różne w poszczególnych regionach naszego kraju. Rząd w innych obszarach świadczeń socjalnych, jak np. dopłaty do ceny metra kwadratowego mieszkań, ustala bardzo zróżnicowany poziom dla różnych regionów. Nie ma zatem żadnej logiki przy wprowadzeniu jednolitej płacy minimalnej w całym kraju lub zróżnicowanych dopłat do metra kwadratowego mieszkań. Niestety, od wprowadzenia coraz wyższych stawek godzinowych, czy też zwiększenia wynagrodzenia minimalnego, nie przybędzie pracy w naszym kraju. Świadczy o tym między innym fakt, że nadal 2,5 mln Polaków przebywa za granicą, bo nie ma dla nich pracy w ojczyźnie.

A co, Pana zdaniem, jest źródłem bezrobocia w Polsce?

Wysokie opodatkowanie pracy na etacie. Biskupi polscy w swoim liście pasterskim z końca lat 90. ubiegłego wieku wskazali, że bezrobocie jest błędem ludzkim, a nie boskim. I jako błąd ludzki można go naprawić. Bezrobocie to efekt złego rządzenia, do którego należy niemoralnie wysokie opodatkowanie pracy w naszym kraju.

Coraz częściej słyszy się głosy, że dla polskiej gospodarki dużym zagrożeniem jest spadek wzrostu PKB, który wynika z masowego hamowania wzrostu wynagrodzeń przez zatrudnianie w polskich firmach pracowników z Europy Wschodniej. Co Pan o tym sądzi?

Rządy doprowadziły do „wypchnięcia” ponad 2,5 mln obywateli za granicę, po to, żeby teraz cieszyć się, że ich miejsca zajmują pracownicy ze Wschodu. Sytuacja płacowa polskiego pracownika, i tego z Ukrainy, jest dzisiaj bardzo podobna, ponieważ mniej więcej zarabiają oni po około 2,5 tys. złotych na rękę. Jednak od wynagrodzenia polskiego pracownika polski przedsiębiorca musi doliczyć „haracz podatkowy”, który nałożony jest na pracę na etacie, a spora części pracowników ze Wschodu zatrudniana jest bez tego kosztownego pośrednictwa podatkowego rządu. Poza wielokrotnymi deklaracjami nie tylko ostatnio rządzących - iż chcą stworzyć warunki sprzyjające powrotom naszych rodaków z emigracji - nie ma działania.

Co zatem może być remedium na te kłopoty?

Śp. prof. Zyta Gilowska jako pierwsza obniżyła opodatkowanie pracy, co bezpośrednio przyczyniło się do powstania w Polsce kilkuset tysięcy nowych miejsc pracy. Spora ich część wyszła z szarej strefy. Dla wszystkich niedowiarków powinno to być dowodem, że tylko takie działanie jest jedynym sprawdzonym wyjściem z bezrobocia. Nasza propozycja zmiany podatkowej zakłada, że wprowadzenie jednolitego podatku– 25-proc. od wszystkich wynagrodzeń wypłacanych w firmie – spowoduje efektywną podwyżkę wynagrodzeń polskich pracowników o 25 proc. oraz redukcję kosztów obsługi systemu po stronie przedsiębiorcy., czyli „koszty minus, wynagrodzenia plus”. Jest to znacznie efektywniejsze rozwiązanie niż administracyjne podwyższenie wynagrodzenia minimalnego. Jego bezpośrednim skutkiem będzie poprawa sytuacji pracowników, którzy są zatrudnieni na oficjalne umowy o pracę, a także spowoduje zminimalizowanie przyczyn szarej strefy w Polsce.

W drugiej połowie 2017 roku wejdzie również w życie obniżenie wieku emerytalnego, co zwiększy deficyt Funduszu Ubezpieczeń Społecznych o blisko 2 mld złotych. Z symulacji finansowania budżetu przygotowanej przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych wynika, że w 2019 roku, a więc pod koniec kadencji obecnego rządu, do systemu ubezpieczeń społecznych trzeba będzie dołożyć 61 mld złotych. Czy finanse publiczne udźwigną taki ciężar?

Nie, póki rząd toleruję coroczną stratę 70 mld złotych, która jest spowodowana złymi przepisami. Rządy innych państw odrobiły zadanie domowe i przeprowadziły w swoim systemie daleko idące zmiany, np. w Australii zlikwidowano prawie 10 tys. przepisów, a dzięki temu tamtejsi przedsiębiorcy oszczędzają rokrocznie kilka miliardów dolarów australijskich. Bez uwolnienia przedsiębiorców, którzy mogą sfinansować zmiany w systemie emerytalnym, trudno ją będzie skutecznie zrealizować.

System ubezpieczeń społecznych z roku na rok jest w coraz gorszej kondycji. Czy istnieje realna recepta na tę chorobę?

To nie system ubezpieczeń jest w gorszej kondycji. To politycy z pełną premedytacją, znając zobowiązania emerytalne wyliczalne aktuarialnie, nie przyznają ZUS-owi odpowiednich środków na ich obsłużenie. W Niemczech również zdecydowano się na przeprowadzenie zamiany w systemie emerytalnym, dając obywatelom, na podobnych zasadach, jak w Polsce, możliwość przechodzenia na emerytury w odpowiednim wieku, przy zachowaniu stażu pracy. Jednak tę reformę poprzedzono redukcją obciążeń podatkowych niemieckich przedsiębiorców oraz redukcją zakresu świadczeń socjalnych. W 2017 roku niemiecki rząd po raz kolejny ma zamiar obniżyć podatki obywatelom i firmom, by uwolnić gospodarkę od części ciężarów.

A jak Pan ocenia obniżenie wieku emerytalnego?

Bez uwolnienia gospodarki zmiana tego typu, prędzej czy później, nie znajdzie sfinansowania. Trzymając gospodarkę na zaciągniętym ręcznym hamulcu, rząd nie uzyska wystarczających środków na obsłużenie tego działania i zamiast godnej emerytury będzie „emerytura 500 plus”.

W projekcie budżetu na 2017 rok rząd założył, że PKB wzrośnie o 3,6 proc. Czy jest to realne?

Takie założenie potwierdza, że nadal będzie utrzymana dominująca pozycja biurokracji w życiu publicznym oraz gospodarczym, a konieczne zmiany nie zostaną przeprowadzone. Świadczy to również o wizji ekstensywnego rozwoju w Polsce, stymulowanego bardzo ograniczonymi tzw. środkami budżetowymi. Są one nieporównywalne z bilionami euro, które wpompowano we wschodnie Niemcy, a mimo to bezrobocie jest tam nadal dwukrotnie większe niż w części zachodniej. Prawie trzy dekady po zjednoczeniu Niemiec obywatele wciąż emigrują za pracą do części zachodniej. Polski rząd musi sobie zdawać sprawę, że żadne pieniądze przekazane na jakiekolwiek przedsięwzięcia infrastrukturalne nie dadzą większego efektu niż uwolnienie przedsiębiorców od pańszczyzny. Trzeba przywrócić wolność gospodarczą, a nie wprowadzać trzeciorzędne ułatwienia.

Rozumiem zatem, że stać nas na dużo wyższy wzrost gospodarczy?

Polskie społeczeństwo jest niezwykle pracowite i ambitne, przy takim potencjale możemy mieć zatem rozwój na poziomie dwucyfrowym. Wyrazem uznania i potwierdzeniem moich słów są chociażby niezwykle dla nas życzliwe i pochlebne artykuły, które ukazały się niedawno w „The Economist”.

Dziękuję za rozmowę.

Andrzej Sadowski

Czołowy polski ekonomista, ekspert ds. gospodarczych, publicysta ekonomiczny; założyciel rady konfederacji pracodawców Unii Rynku Budowlano-Inwestycyjnego, w latach '80 inicjator i członek zarządu Towarzystwa Gospodarczego w Warszawie i Akcji Gospodarczej; członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie Lechu Kaczyńskim i przy Prezydencie Andrzeju Dudzie; współzałożyciel i prezydent Centrum im. Adama Smitha; w 2014 roku odznaczony przez Prezydenta RP Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za propagowanie przedsiębiorczości.

„Wolność plus”, czyli przywrócić wolność gospodarczą!

Andrzej Sadowski

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200