Stres nasz powszedni

Cena stresu

Nauczyliśmy się żyć ze stresem, uznając go za normalny element naszego życia. Tymczasem rozpalanie naszego mózgu do czerwoności chemikaliami, odłączanie połowy układów naszego organizmu i nasycanie krwi cukrem nie ma nic wspólnego z normalnością. W dzisiejszych czasach nie dajemy naszym organizmom wytchnienia od odruchu stresowego, który powstał jako reakcja na wyjątkowe zdarzenia, a nie jako nieodłączny element istnienia. "Wszystkim nam się wydaje, że jak nas czasem boli głowa albo odczuwamy napięcie mięśniowe ze stresu, to jest to normalne" - zauważa Tyne. "Ale to nie jest normalne. Ciało w stanie normalnym nie cierpi na bóle głowy".

Organizm w stresie cały czas pompuje cukier do krwi, by napędzać mięśnie, które z kolei mają nam umożliwić skuteczną walkę lub ucieczkę z miejsca zagrożenia. Ponieważ jednak prowadzimy dziś raczej siedzący tryb życia, ten dodatkowy cukier nie ulega spalaniu. "Mieć wysoki poziom cukru we krwi, to jak nasypać sobie rdzy do zbiornika z paliwem w samochodzie" - wyjaśnia Tyne. "Rdza dociera do każdego zakamarka silnika". Organizm reaguje na nadmiar cukru, uwalniając insulinę, ale z czasem działanie insuliny słabnie i zbyt wysoki poziom cukru może doprowadzić do cukrzycy i zaburzeń w pracy nerek i układu krążenia.

Zobacz również:

  • GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach
  • Szef Intela określa zagrożenie ze strony Arm jako "nieistotne"
  • International Data Group powołuje Genevieve Juillard na stanowisko CEO

Na dłuższą metę nie jest też zdrowy kortyzol. Hormon ten spowalnia przemianę materii i pobudza komórki tłuszczowe, szczególnie te w okolicy jelit, do odkładania większych ilości tłuszczów, stanowiących najwygodniejszy dla naszego organizmu "magazyn" energii. Mówiąc wprost, od stresu się tyje. Zdaniem Pameli Peeke, znakomitej znawczyni problematyki stresu, nasi jaskiniowi przodkowie zużywali cały dodatkowy cukier w krwiobiegu, walcząc lub uciekając przed zagrożeniem, tak więc ich mózg nauczył się reagować na podwyższony poziom kortyzolu większym łaknieniem pożywienia. I nie szło mu wcale o cienką marcheweczkę i kęs dietetycznego sucharka. On pragnął porządnej porcji tłuszczów i węglowodanów, aby zapewnić organizmowi zapas energii wystarczający do spuszczenia manta kolejnemu tygrysowi. Czy więc nasza chętka odwiedzenia przybytku z tzw. fast foodem miałaby być odruchem sprzyjającym przetrwaniu? Dokładnie tak. Przecież nasz organizm nie jest w stanie rozróżnić między polującym tygrysem a mailem od naszego CEO. Jak to ujęła Peeke, dawna walka i ucieczka zostały dziś zastąpione przez "gnuśność i przeżuwanie".

I coś w tym wszystkim jest. Amerykanie, pytani przez badaczy o swoje reakcje na zamachy z 11 września, mówili, że najpierw odechciało im się jeść (hormony stresu najpierw likwidują apetyt, aby nasz jaskiniowiec nie rozpraszał się myśleniem o lunchu w trakcie prania tygrysa po pysku), a potem mieli skłonność do przejadania się (to z kolei skutek działania kortyzolu).

Trzeba sobie przy tym powiedzieć, że stres wcale nie sprzyja trawieniu pokarmu, którego tak bardzo pragniemy. Czynność pożywiania się ma niewiele wspólnego z szarpaniem się z tygrysem, tak więc stres każe krwi omijać układ trawienny, powodując tym samym niestrawność, wrzody i inne tego typu przyjemności. Na dokładnie tej samej zasadzie walka o życie jest ważniejsza dla organizmu niż walka z katarem, tak więc organizm zabiera część swoich "mocy" z układu odpornościowego, wystawiając się na działanie rozmaitych choróbsk, począwszy od trywialnego kataru czy alergii, a na śmiertelnym raku czy stwardnieniu rozsianym kończąc.

Największe spustoszenie czyni jednak stres w układzie krążenia. Stres katuje serce bardziej niż szesnastolatek samochód swojego tatusia. Działanie hormonów stresu, takich jak kortyzol i adrenalina, cały czas utrzymuje serce na wysokich obrotach. "Lekarze pogotowia robią pacjentom z zatrzymaną akcją serca zastrzyk z adrenaliny, żeby pobudzić ich do życia" - mówi Tyne. "Wyobraźmy więc sobie, jak czuje się nasze serce, kiedy adrenaliną szprycowane jest cały czas". W przeciwieństwie do silnika samochodu, nasze serce nie sygnalizuje nam kłopotów wyciekiem oleju czy dymem z rury wydechowej. Ono po prostu staje.

Według Amerykańskiego Stowarzyszenia Kardiologicznego, dla 50% osób pierwszą oznaką choroby sercowo-naczyniowej jest śmierć.

Za mało władzy, za dużo zobowiązań

Wielu naukowców zaczyna dochodzić do wniosku, że nauczenie się panowania nad pierwotnym odruchem walki lub ucieczki może być tak samo istotne dla naszego zdrowia, jak wysiłek fizyczny i odpowiednia dieta. Na Uniwersytecie Duke przebadano ostatnio stu pacjentów z dolegliwościami kardiologicznymi. Podzielono ich na trzy grupy. Grupa kontrolna poddawana była jedynie rutynowym badaniom, kolejna chodziła na aerobik trzy razy w tygodniu przez cztery miesiące, a ostatnia przez ten sam okres uczęszczała raz w tygodniu na półtoragodzinny kurs łagodzenia stresu w życiu. Po pięciu latach w pierwszej grupie kontrolnej zanotowano 12 zawałów serca, w drugiej siedem, a w trzeciej tylko trzy.

Najlepszym antidotum na stres jest wysiłek fizyczny. Fakt ten łatwo jest wytłumaczyć na gruncie teorii o chemicznych uwarunkowaniach odruchu walki lub ucieczki. Wysiłek fizyczny polega na tym samym co walka z tygrysem lub ucieczka przed nim. Jest to okazja do wykorzystania wszystkich cukrów i hormonów wydzielonych do krwiobiegu do celów, które im organizm wyznaczył. Poza tym wysiłek fizyczny dostarcza naszemu mózgowi substancji "przyjemnościowych", takich jak dopaminy czy beta-endorfiny, które ewolucja wymyśliła sobie jako nagrody dla naszego jaskiniowego protoplasty za pokonanie tygrysa lub skuteczną ucieczkę przed nim.

Znacznie trudniej jest uniknąć samej reakcji na stres, czy na samym początku odczuwać mniejszy stres niż zazwyczaj. U jaskiniowców hormony stresu zaczynały buzować przy wystąpieniu jednego z trzech czynników psychologicznych: poczucia, że się nad czymś nie panuje, strachu i osamotnienia. Wszystkie te czynniki przetrwały w tej czy innej postaci do naszych czasów.

Dlaczego zebry nie mają wrzodów?

Pamiętacie tego szefa, który zwykł był mawiać: "Ja nie miewam wrzodów, ja załatwiam je innym"? Ten stary dziadyga nie gadał zupełnie od rzeczy.

Naukowcy uważali kiedyś, że ludzie energiczni i agresywni, reprezentujący tzw. osobowość typu A, są bardziej podatni na choroby powodowane przez stres niż inni. Okazało się jednak, że tak nie jest. Niektórzy ludzie o takiej osobowości wręcz lubią stres i postrzegają go jako coś pozytywnego. Ci ludzie po prostu nie doznają tego, co dla innych jest stresem.

"Współzawodnictwo nie szkodzi zdrowiu" - mówi psycholog Sue Parkerson Wisner z Centrum Medycznego Uniwersytetu Duke. "Uszczerbek na zdrowiu w wyniku stresu ponosi tylko ten z osobowością typu A, kto się denerwuje lub ulega depresji".

Ludzie obdarzeni osobowością typu A, którzy nie dręczą sami siebie silnymi emocjami, reagują w sytuacji stresowej bardziej jak zebra niż jak człowiek. Ta słynna teza została po raz pierwszy sformułowana przez badacza Roberta Sapolsky'ego w książce pt. "Dlaczego zebry nie miewają wrzodów" wydanej w 1994 r. Gdy zebra znajdzie się w niebezpieczeństwie - np. jeśli z krzaków wyskoczą w jej kierunku lwy - reaguje odruchem ucieczki lub walki tak samo jak człowiek. Jednak od razu po ataku drapieżników, kiedy te układają się do drzemki po posileniu się braćmi i siostrami zebry, ta ostatnia przestaje się przejmować - aż do czasu kolejnego ataku lwów. No i nie umiera ze stresu.

Psychologicznie zdrowi ludzie z osobowością typu A zachowują się dokładnie tak samo. Gdy tylko kończy się ważna narada, zostawiają swój stres w sali konferencyjnej. I zaczynają zamartwiać się kolejną ważną nasiadówką dopiero wtedy, kiedy lwy zaczną się wybudzać z drzemki.


TOP 200