Psychologia podejmowania decyzji inwestycyjnych

Optymiści i pesymiści

Badania psychologów dowodzą, że każdy człowiek tendencyjnie postrzega rzeczywistość i ta tendencja jest stała dla danego osobnika przez całe życie. Część populacji widzi daną sytuację bardziej korzystnie, czyli szklanka jest w połowie pełna, a część populacji dostrzega niekorzystne aspekty, czyli szklanka jest w połowie pusta. Być może badania mają rację, choć istnieją doświadczenia pokazujące, że poziom optymizmu może się zmieniać w zależności od wielu czynników. W przypadku decyzji inwestycyjnych istnieją czynniki, które znacząco wpływają na postrzeganie ryzyka i atrakcyjność transakcji. Jednym z nich jest sytuacja finansowa inwestora. W czasie hossy sytuacja inwestorów poprawia się i stopniowo rośnie ich optymizm. Ludzie dysponujący nadwyżkami kapitału, bez względu na to, czy są to prywatni inwestorzy czy dyrektorzy finansowi, stopniowo przechodzą na stronę tych, którzy widzą szklankę w połowie pełną. Na to nakłada się dowód społeczny w postaci zysków osiągniętych w poprzednich latach. A więc jeżeli wszyscy zarabiają na inwestycjach od trzech lat, to w czwartym roku ja również zarobię. W przypadku inwestycji kapitałowych istnieją dwa rodzaje obawy przed stratami. Jednym z nich jest strach przed faktyczną stratą, a drugim strach przed utratą potencjalnych zysków. W czasie hossy ten drugi rodzaj strachu, lub łagodniej, dyskomfortu, staje się znacznie silniejszy niż pierwszy. Boli nas to, że Kowalski zarobił, a my nie, więc zamykamy oczy i kupujemy aktywa, licząc na dalszy wzrost ich wartości. Dyrektorzy firm są często w znacznie trudniejszym położeniu niż przeciętny inwestor. Oni muszą podejmować decyzje mające na celu wzrost firmy w średnim i długim terminie. Bardzo często w czasie spowolnienia gospodarczego firmy nie mają wystarczających środków na przejęcia konkurentów, natomiast po kilku latach hossy już te środki mają. I tu dochodzimy do paradoksu - firma wykorzystała w pełni moce produkcyjne, dalszy rozwój jest możliwy poprzez inwestycje w środki trwałe lub przejęcie konkurenta, ale sytuacja na rynku, patrząc przez pryzmat cen sprzed kilku lat, jest dla kupującego niekorzystna. Zarówno wyceny potencjalnych obiektów przejęć, jak i ceny maszyn oraz wynagrodzenia pracowników znacząco wzrosły, ale rozwój firmy mogą zapewnić jedynie nowe inwestycje. Dyrektor finansowy czy prezes firmy wiedzą, że muszą teraz zapłacić znacznie więcej, ale właśnie teraz mają na to kapitał, no i patrzą w przyszłość bardziej optymistycznie niż w czasie gospodarczego spowolnienia. Dodatkowo udziałowcy oczekują ponadprzeciętnych zysków. Decyzja wydaje się łatwa: inwestować.

Pułapka - utwierdzanie się w słuszności podjętej decyzji

To kolejny element psychologicznej układanki. Kiedy już podejmiemy decyzję, zrobimy wszystko, by sobie udowodnić, że była to decyzja słuszna. Pewien filozof stwierdził, że jeżeli fakty są inne, to tym gorzej dla faktów. Sytuacja inwestora czy menedżera po podjęciu decyzji inwestycyjnej jest bardzo podobna. W naturze ludzkiej leży poszukiwanie spójności i potwierdzanie przed sobą, że mieliśmy rację. Pomyłki, przyznanie się do błędu są bolesne, tak więc osoba, która zdecydowała się na inwestycję albo która była inicjatorem rozwoju firmy poprzez przejęcie konkurenta, będzie największym obrońcą decyzji i znajdzie dziesiątki argumentów popierających słuszność tego ruchu. Z równą łatwością odrzuci sygnały wskazujące, że była to decyzja błędna, albo nawet ich nie zauważy. Stąd wiele firm kontynuuje strategię inwestycyjną jeszcze kilka lat po tym, gdy warunki rynkowe całkowicie zaprzeczyły pierwotnej idei rozwoju. Jeżeli trwa to wystarczająco długo, to dopiero poważny kryzys finansowy albo bankructwo firmy przynosi otrzeźwienie.

Czy można mieć o to pretensje do menedżerów? Zapewne tak, ale warto mieć na uwadze fakt, że wynagradzani są właśnie za pełne zaangażowanie w podjęte działania. Wątpliwości są korzystne na wykładach filozofii, liderzy muszą być pewni obranego kierunku. Konsekwencją tego są oczywiście wpadki, które zdarzać się będą bez względu na to, jak staranne analizy zostaną wcześniej przeprowadzane. Być może rady nadzorcze powinny tu wykazywać się większą aktywnością i weryfikować na bieżąco ryzykowne projekty.

Ocena ryzyka

Każda inwestycja obarczona jest pewnym ryzykiem. Próby oszacowania tej zmiennej są jednym z trudniejszych zadań dla każdego inwestora. W tym celu w przypadku inwestycji giełdowych używa się takich miar statystycznych, jak odchylenie standardowe czy poziom zmienności. Przy projektach inwestycyjnych przeprowadza się analizę scenariuszy, w których przypisuje się odpowiednie wagi dla wersji pesymistycznej, neutralnej i optymistycznej, albo analizę wrażliwości projektu. Metod jest wiele, ale w każdej z nich pojawia się element szacunkowy. Nawet gdy wyliczenie prawdopodobieństwa odbywa się z wykorzystaniem wyrafinowanych metod obliczeniowych, to w całym łańcuchu wnioskowania i tak pojawia się subiektywny element, który możemy nazwać postrzeganiem poziomu ryzyka. To, jak oceniamy ryzyko, zależy od czynników podanych wcześniej, czyli ogólnej sytuacji rynkowej, naszej sytuacji finansowej i od poziomu emocjonalnego zaangażowania.

Istnieje jeszcze jeden czynnik, który jest również istotny, zwłaszcza przy ocenie ryzyka. Jest to profil psychologiczny inwestora czy osoby podejmującej decyzję o zaakceptowaniu projektu inwestycyjnego. Istnieje kilka typów osobowości, których predyspozycje do działania w określony sposób zmieniają postrzeganie przez nie ryzyka. Są ludzie, którzy mają umiejętność dostrzegania odległej przyszłości - wizjonerzy, którzy angażują się w projekty bardzo ryzykowne z przekonaniem, że ich ryzyko jest znikome. Ci ludzie oczami wyobraźni widzą już zmiany na rynku, które nastąpią po wprowadzeniu nowego produktu czy usługi, dlatego nie doszacowują podejmowanego ryzyka. Często projekty realizowane przez nich załamują się nie na skutek błędów w technicznych założeniach, ale na skutek problemów z finansowaniem niespodziewanych wydatków.

Kolejna grupa to hazardziści. Tych interesuje dreszcz emocji związany z inwestowaniem. Bardzo często można ich spotkać wśród graczy giełdowych, ale również wśród prezesów spółek. Dla nich większe ryzyko jest zastrzykiem adrenaliny i dopiero wtedy, gdy czują te emocje, są zmotywowani do działania. Często przyjmują w projekcie założenia, które są niemożliwe do zrealizowania, by poczuć zagrożenie, że ryzykują wszystko, a potem satysfakcję, że znów się powiodło. Niestety, prawdopodobieństwo działa przeciwko nim. Za którymś razem przekroczą granicę, za którą jest porażka.

Inna grupa to sceptycy. Ci zawsze znajdą slaby punkt projektu, zawsze potrafią dostrzec wyjątek, który sprawia, że inwestycja nie jest już tak lukratywna. Ta grupa często podejmuje działania z opóźnieniem, często przeszacowuje ryzyko i oczekuje znacznie większego prawdopodobieństwa sukcesu niż dwie grupy wymienione wcześniej. Konsekwencją tego podejścia jest rezygnacja z wielu potencjalnie zyskownych projektów, ale pozwala to również uniknąć spektakularnych wpadek.

Marzyciel. Realista. Krytyk

Typy osobowości można klasyfikować według wielu kryteriów, natomiast dla zespołów podejmujących decyzje inwestycyjne bardzo użyteczna jest koncepcja zaproponowana przez Walta Disneya. W jego imperium każdy projekt przechodził trzy fazy. Fazę marzyciela - kiedy nie ma żadnych ograniczeń, a najbardziej szalone pomysły są akceptowane. Fazę realisty - gdy następuje weryfikacja z rzeczywistością. I fazę krytyka - kiedy sprawdzane są wszystkie czarne scenariusze. Przejście takiego procesu, a przede wszystkim rozdzielenie tych trzech faz pracy nad projektem, pozwala uniknąć pułapek związanych ze zbytnim optymizmem albo zbytnim pesymizmem. W firmach można zastosować ten system pracy, przydzielając role poszczególnym członkom zespołu. I tak marzycielem może być prezes firmy, realistą dyrektor finansowy, a krytykiem rada nadzorcza. Z pewnością taki podział wywoła gorącą dyskusję, ale pozwoli dostrzec wszystkie szanse i zagrożenia.

Decyzje inwestycyjne

Każda decyzja inwestycyjna jest obarczona całym bagażem psychologicznych uwarunkowań, od których nie uwolnimy się, dopóki będziemy ludźmi. Bez względu na to, czy decyzję podejmuje inwestor giełdowy czy szef wielkiej korporacji, ich osąd sytuacji jest subiektywny. Jak powiedział jeden z wielkich inwestorów: "Prognozowanie jest trudne, zwłaszcza gdy dotyczy przyszłości". Każda inwestycja jest próbą odgadnięcia przyszłości, każda jest wypadkową strachu i chciwości i dlatego błędne decyzje będą zdarzały się w przyszłości równie często co 100 lat temu. Historia pokazuje jednak, że jedynie podejmowanie ryzyka pozwala na rozwój, i z perspektywy lat widać, że ludzie podejmujący ryzyko są siłą napędową społeczeństwa i że podejmują więcej decyzji prawidłowych niż błędnych.

Załamanie modelu

W 1998 upadek funduszu hedgingowego Long-Term Capital Management wstrząsnął posadami świata finansów i zmusił Alana Greenspana, ówczesnego szefa rezerwy federalnej, do trzykrotnej obniżki stóp procentowych w celu ustabilizowania sytuacji na rynkach finansowych, a banki do stworzenia konsorcjum, które przejęło zobowiązania funduszu. LTCM posiadał aktywa kilku miliardów dolarów, ale poprzez lewarowanie w szczytowym momencie swoich operacji we wrześniu 1998 kontrolował aktywa przekraczające 130 mld dolarów. Fundusz założony przez Johna Meriwethera, króla rynku obligacji, Roberta C. Mertona i Myrona S. Scholesa, laureatów Nagrody Nobla, działał, wykorzystując zaawansowany model służący do arbitrażu, zwłaszcza na rynkach obligacji. Model wykorzystujący błędy w wycenie rynkowej pozwalał zarabiać, jak się wydawało, bez ryzyka. Kryzys rosyjski i gwałtowny wzrost premii za ryzyko, które musieli płacić wystawcy obligacji, sprawił, że model się załamał. Prawdopodobieństwo wystąpienia tych czynników, które spowodowały upadek LTCM, w modelu nie zostały uwzględnione, jako sytuacja zbyt nieprawdopodobna, by mogła się wydarzyć. A jednak się zdarzyła.


TOP 200