Powtarzalna formuła sukcesu

Jako jedyny w historii biznesu stworzył od podstaw aż trzy firmy, które znalazły się na liście Fortune 500 i wprowadził sześć spółek na nowojorską giełdę. Potrafi zrobić świetny interes w każdej branży, a powątpiewanie innych przedsiębiorców tylko dodaje mu skrzydeł.

Jako jedyny w historii biznesu stworzył od podstaw aż trzy firmy, które znalazły się na liście Fortune 500 i wprowadził sześć spółek na nowojorską giełdę. Potrafi zrobić świetny interes w każdej branży, a powątpiewanie innych przedsiębiorców tylko dodaje mu skrzydeł.

Wayne Huizenga konsekwentnie stosuje sprawdzoną strategię w kolejnych branżach: wybiera dziedziny, w których można wynajmować posiadane środki, skupuje małe rodzinne firmy, w początkowym okresie ściśle nadzoruje zarządzanie, polepsza jakość działania i świadczonych usług, korzysta z funduszy pozyskanych na giełdzie, a nie z kredytów bankowych, doprowadza firmę do rozkwitu i sprzedaje z ogromnym zyskiem.

Zobacz również:

  • Jak zatrzymać najlepszych?

Jest bardzo kontrowersyjną postacią w USA. Zgarnia liczne nagrody jako menedżer, ale jednocześnie uważany jest za jednego z większych trucicieli środowiska naturalnego, a jego firmy regularnie stają przed sądem.

Krótka edukacja

Powtarzalna formuła sukcesu

Wayne Huizenga twierdzi, że w pracy nie ekscytuje go zarabianie pieniędzy, ale budowanie czegoś nowego od podstaw. Uważa, że kolejne sukcesy zawdzięcza swojej intuicji i charakterowi.

Urodził się w 1937 r. w Chicago w rodzinie holenderskich imigrantów. Gdy miał 15 lat, jego rodzice przeprowadzili się na Florydę. Był lubianym, uzdolnionym sportowo uczniem. Po rozwodzie rodziców zamieszkał z matką, po szkole i w weekendy pracował jako kierowca ciężarówki i na stacji benzynowej. W 1956 rozpoczął edukację w Calvin College w Michigan, skąd został wyrzucony po zaledwie trzech semestrach. Na przedwczesne zakończenie edukacji miało wpływ jego specyficzne poczucie humoru - m.in. wpuścił małego aligatora do sypialni w college'u, a wykładowców oblewał wodą. W 1959 r. trafił do armii, gdzie spędził pół roku na szkoleniu dla rezerwistów. W 1960 r. ożenił się z koleżanką ze szkoły, Joyce VanderWagon, która podobnie jak on miała holenderskie korzenie. Miał z nią dwoje dzieci. Małżeństwo zakończyło się w 1966 r., a w 1972 Huizenga ożenił się ze znajomą z pracy, Marti Goldsby i adoptował jej dzieci z poprzedniego małżeństwa.

Śmieciowe akcje

O swoich początkach w biznesie stworzył anegdotę. Po wyjściu z wojska spotkał przypadkiem znajomego właściciela firmy śmieciarskiej, który właśnie poszukiwał menedżera. Zaproponował stanowisko Wayne'owi. Młody człowiek w pierwszej chwili odpowiedział, że praca w branży oczyszczania miasta to ostatnia rzecz, jaką chciałby robić. W końcu jednak zmienił zdanie, a po kilku miesiącach odkupił od swojego szefa śmieciarkę za kilkaset dolarów. To był początek. Później Wayne kupował małe firmy, uważając, że łatwiej włączyć do działania kogoś już istniejącego na rynku, niż budować wszystko od podstaw. Zaczął zatrudniać handlowców i w ciągu niecałych 10 lat zbudował najpotężniejszą w USA firmę w tej branży.

Huizenga słynie z zamiłowania do ciężkiej pracy, jest typowym "człowiekiem własnej roboty", przykładem spełnionego amerykańskiego marzenia. Złośliwi twierdzą, że potwierdza także trafność maksymy: zarób wystarczająco dużo, a ludzie przestaną pytać, w jaki sposób tego dokonałeś. Gdy założył własną firmę, pracował od 2.30 w nocy do południa, a reszta dnia schodziła mu na pukaniu do drzwi i oferowaniu usług. Firma rozrosła się dość szybko, wkrótce dysponowała 40 ciężarówkami. Później połączyła się z inną firmą z Chicago i w ten sposób powstało Waste Management (WMI). Spółka w 1972 r. została wprowadzona na nowojorską giełdę i dzięki zdobytemu kapitałowi kupiła w ciągu 9 miesięcy 133 lokalnych i regionalnych usługodawców z branży śmieciowej, co uczyniło ją największym tego typu przedsiębiorstwem w USA. Huizenga starał się trzymać zasady: działać szybko, płacić akcjami, a nie gotówką pochodzącą z kredytu i zatrzymać w firmie najważniejszych pracowników kadry menedżerskiej. W latach 70. Waste Management stała się liderem w swojej branży, spółką-matką setek filii na całym świecie. Przychody sięgały miliardów dolarów. Huizenga był prezesem spółki w latach 1971 - 1982. Opuścił firmę w 1984 r., ale przez kilka lat był jej płatnym konsultantem i większościowym udziałowcem.

Ciemne oblicze

Dzięki firmie oczyszczającej miasta Huizenga stał się miliarderem. Dziennikarze często pytają go o stosunek do brudnej reputacji firm śmieciarskich, ale odpowiada, że jego biuro zawsze było czyste. W USA biznes związany z oczyszczaniem miasta był od dawna utożsamiany ze światem podziemia gospodarczego, ponieważ do ochrony danego terytorium przed zakusami konkurencji i zapewnienia odpowiednich zysków (co wiązało się z ustalaniem wysokich cen) często zatrudniano miejscowe typy spod ciemnej gwiazdy. Huizenga jednak zawsze konsekwentnie zaprzeczał posiadaniu jakichkolwiek kontaktów ze światem przestępczości zorganizowanej. Sądy także oczyszczały go z kolejnych zarzutów. "Gdy wprowadzaliśmy WMI na giełdę, musieliśmy przekonać Wall Street, że nie jesteśmy z mafii. To było trudne zadanie. Z czasem stawało się coraz łatwiejsze" - wspominał po latach.

Zdaniem bardziej krytycznych obserwatorów, zwłaszcza związanych z ruchami ekologicznymi, WMI było zawsze nastawionym na zyski konglomeratem, usiłującym zwalczać konkurencję wszelkimi metodami. Stosowanie tego rodzaju taktyki owocowało niezliczonymi sprawami sądowymi, śledztwami i nieprzychylnymi artykułami w prasie. Organizacja Greenpeace w raporcie o WMI z 1991 r. stwierdziła: "Aby stworzyć imperium, firma zmieszała doświadczenie biznesowe i zdolność przewidywania ze sporą dawką oszustwa, korupcji i praktyk monopolistycznych". Oczywiście sprawa zakończyła się w sądzie, na korzyść WMI. WMI jest dla ekologów jednym z większych trucicieli - w latach 80. spółka zapłaciła ok. 45 mln USD kar za zanieczyszczanie środowiska.

Ciężka praca i ludzie

Huizenga motywował pracowników własnym przykładem: pracował najciężej i najdłużej ze wszystkich. We wszystkich wywiadach podkreśla, że tylko ludzi w firmie nie da się zastąpić i to oni, a nie maszyny stanowią jej największy kapitał. Starał się zawsze zatrudniać najlepszych, w związku z tym nie oszczędzał na ich pensjach. Uważał, że tylko taka strategia pozwoli zdobyć i utrzymać przewagę konkurencyjną przez długi czas. Polityka oszczędzania na ludziach po pewnym czasie się mści. Ludzi nie można zdobyć ad hoc, a maszyny i kapitał owszem. Dlatego w kolejnych przedsięwzięciach zatrudnia menedżerów sprawdzonych już w poprzednich firmach. "Każdy, kogo zatrudniam, jest mądrzejszy ode mnie. Wiele osób nie chce zatrudniać pracowników mądrzejszych od siebie. Wiem, że jest wiele rzeczy, których nie potrafię robić, ale nie jest to przeszkodą - mogę zatrudnić osobę, która je robić potrafi" - stwierdził na łamach "Smart Business". Pracownicy zawsze byli wobec jego firm niezwykle lojalni i dzielnie znosili narzucone tempo pracy.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200