Polska prowadzi politykę pasażera na gapę

Gdzie jest granica? Opcjami handlowano od kilkuset lat, a zaczęło się w Holandii, gdy w ten sposób ograniczano ryzyko handlowania tulipanami. Jednak gdy przed 20 laty stworzono opcje walutowe, prawie nikt ich nie rozumiał, i to wśród bankowców. Poszliśmy dalej. Rynek opcji zwanych w USA waniliowymi wzbogacono o opcje egzotyczne.

Nie ma sensu tworzenia listy instrumentów zakazanych, bo efekt będzie taki jak z amerykańską prohibicją. Trzeba doprowadzić do takiej sytuacji, że instytucja handlująca instrumentami finansowymi jest w stanie w pełni zrozumieć ryzyko, które się z nimi wiąże i zarządzać tym ryzykiem. I nie tylko ryzyko codzienne, ale także ryzyko rzadkich zdarzeń, które występują co 20, 30 lat czy nawet raz na 100 lat, tak jak obecny kryzys.

Zobacz również:

  • GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach
  • Szef Intela określa zagrożenie ze strony Arm jako "nieistotne"
  • International Data Group powołuje Genevieve Juillard na stanowisko CEO

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że szczególnie niebezpieczne jest, jeżeli rząd ogłasza, iż zamierza unieważnić transakcje opcjami.

Co najgorsze, informacja o tym pomyśle ukazała się na pierwszej stronie "Financial Times". Taka wiadomość niszczy zaufanie do Polski, jako do państwa prawa. Rzeczywiste straty wywołane w Polsce opcjami walutowymi wyniosą nie 200 mld złotych, ani nie 9 mld zł, tylko około 2 mld zł. To są straty w Polsce i cała polityczna szopka wokół opcji polega wyłącznie na przesuwaniu tych strat między bankami i przedsiębiorstwami. Jeżeli politycy unieważniliby transakcje, to prowadziłoby do wzrostu postrzegane ryzyka prowadzenia biznesu w Polsce i mogłoby skutkować mniejszymi inwestycjami. W Korei Południowej był podobny problem, przy jego skali 5,5 mld USD strat. Poszczególnymi transakcjami zajęły się sądy, decydowały ich orzeczenia, a politycy się do tego nie mieszali, i to jest właściwy sposób postępowania. Dlatego ważne, aby sądownictwo gospodarcze w Polsce stało się wydolne, bo takie nie jest. I jeżeli politycy mają gdzieś pracę do wykonania, to takie zmiany prawa, które usprawnią działanie sądów w sprawach gospodarczych.

Nie mamy euro. Czy może Polsce grozić kryzys walutowy?

Teoretycznie może. Chociaż kryzysy zdażają się głównie w krajach, które przyjęły sztywny kurs walutowy, a my mamy płynny kierowany...

Jednak nie tylko. W 1986 r. Bankers Trust Company zatrudniło studenta filozofii, który w Solomon Brothers specjalizował się w opcjach walutowych. Andy Krieger poprzez opcje pokonał bank centralny Nowej Zelandii, spekulując na cenach kiwi. Później atakując brytyjskiego funta, zmusił bank centralny do ogłoszenia porażki, pomimo olbrzymich kosztów, które bank centralny Anglii poniósł w obronie funta. Łatwo zaatakować walutę średniej wielkości kraju, ale okazuje się, że można też tak potężnego jak Anglia. Nie wyobrażam sobie natomiast ataku spekulacyjnego wobec euro.

Taki atak się zdarza niezwykle rzadko, i to nie są klasyczne kryzysy walutowe. Wszyscy wiedzą, mam nadzieję, że obrona konkretnego kursu, konkretnej wartości złotego, zakończyłaby się katastrofą. Ogłoszenie takiej obrony spowodowałoby zainteresowanie Polską potężnych sił spekulacyjnych i sytuacja stałaby się niebezpieczna. Ostatnia deprecjacja złotego dokonała się na bardzo płytkim rynku. Reakcja była trafna, poprzez operacje przeprowadzone przez Bank Gospodarstwa Krajowego, polegające na wymianie środków unijnych na złote na rynku i odstraszyła małych graczy. Polska jest zbyt małym krajem, żeby na naszym rynku działali wielcy spekulanci, chyba że politycy będą zachęcali ich do tego swoimi nieodpowiedzialnymi działaniami, jak w przypadku propozycji unieważnienia transakcji opcyjnych.


TOP 200