Pogoń za zyskiem

12 nowych projektów internetowych do końca br.

"Segment rynku internetowego, jakim są serwisy i aplikacje Web 2.0, jest atrakcyjny z punktu widzenia naszego funduszu" - mówi Maciej Kolwaczyk, dyrektor inwestycyjny MCI Management SA. "Niewielkie koszty początkowe i stałe, a jednocześnie duży potencjał wzrostu serwisów społecznościowych dają możliwość osiągnięcia atrakcyjnych stóp zwrotu z inwestycji. Interesujące są również możliwości ekspansji międzynarodowej tego typu serwisów".

Klub inwestorów prywatnych Lewiatan Business Angels, działający przy Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, też myśli o wspieraniu przedsięwzięć związanych z Web 2.0. Na spotkaniu w styczniu br. deklarowano, że dla ciekawych inicjatyw polscy biznesmeni są gotowi przeznaczyć od kilkuset tysięcy do kilku milionów złotych.

Zobacz również:

  • GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach
  • Szef Intela określa zagrożenie ze strony Arm jako "nieistotne"
  • International Data Group powołuje Genevieve Juillard na stanowisko CEO

Drugi boom

Ponieważ większość internetowych biznesów masowo nastawia się na, mówiąc brzydko, robienie społeczności, sytuacja przybiera dość niebezpieczne kształty. Na całym świecie z upodobaniem klonuje się serwisy typu MySpace czy YouTube, licząc na szybkie pozyskanie inwestorów.

"Sytuacja powoli zaczyna przypominać bańkę internetową, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych" - mówi Nicolas Flores, Project Manager w BBC News Interactive, który na targach treści wideo w USA z zaskoczeniem oglądał tysiące firm oferujących serwisy z plikami wideo udostępnianymi przez użytkowników (niczym YouTube). "Aż trudno w ten szał uwierzyć. Z pewnością nie wszystkie przedsięwzięcia przetrwają, co oznacza, że społecznościowy balon w Internecie nieco oklapnie. Niemniej jednak nie będzie to tak bolesne jak w 2000 r., bo teraz jest jednak o wiele więcej możliwości do spieniężenia biznesu, a poza tym rynek internetowy opiera się na solidnych podstawach".

Zdaniem Floresa, fakt istnienia tysięcy kopistów MySpace i YouTube nie zachwieje e-branżą. Przede wszystkim dlatego, że dzisiejsze zafascynowanie społecznościami w dużej mierze nie przekłada się na krótkowzroczne przeinwestowanie w biznesy, które nie mają szansy na przyniesienie zwrotu z inwestycji. "Nie nazwałbym samego trendu Web 2.0 bańką internetową" - komentuje Danny Meadows-Klue. "Być może samo zjawisko jest trochę przesadzone, modne, ale trzeba przyznać, że stanowi jedną z głównych zasad publikacji w środowisku interaktywnym. Biznesy osadzone na tym modelu są zupełnie odmienne od tradycyjnych. Nie oznacza to jednak, że każdy z wydawców powinien zacząć budować społeczności. Przez takie rozumowanie popełniono wiele błędów".

Na razie jednak inwestorów, którzy głośno mówią o zbyt wysokich cenach spółek internetowych - jak robił to Mark Cuban - jest niewielu. Za to, jak piszą obserwatorzy, coraz więcej akcjonariuszy sprzedaje swoje akcje. A to już ciekawy znak. Swoich udziałów pozbyli się m.in. założyciele Google (spieniężyli je za ok. 2 mld USD). Bill Gates pozbywa się swoich akcji - udziały w Microsofcie sprzedał za 581 mln USD. eBay zamierza przeznaczyć 2 mld USD na wykup własnych akcji. ITI wycofał portal Onet.pl z giełdy w ubiegłym roku. MCI też regularnie pozbywa się swoich inwestycji.

Sceptyczni wobec internetowej hossy zapowiadają, że może to być sygnał nadchodzącej korekty. "Niestety, Internet jest zaśmiecony złymi decyzjami inwestycyjnymi" - mówi Danny Meadows-Klue. "Ludzie, którzy przychodzą do branży internetowej, niekoniecznie dsponują dużą wiedzą technologiczną, zapleczem, by zrozumieć, co daje firmie strategiczną przewagę nad innymi. Wiele firm po prostu kopiuje pomysły: widzi, że inna spółka dobrze sobie radzi, więc robi dokładnie to samo".

I to pewnie kopiści cudzych sukcesów, którym w ubiegłym roku na fali popularności trendu Web 2.0 udało się zaistnieć, zapłacą najwyższą cenę, gdy nadejdzie korekta. A kiedy ona się pojawi? Niektórzy wskazują już ten rok jako czas pierwszych rozliczeń. I pewnie, zgodnie z logiką rynku internetowego, najszybciej zobaczymy je za oceanem.

7 grzechów głównych

O błędach najczęściej popełnianych przez firmy wchodzące bądź już działające na rynku internetowym opowiada Danny Meadows-Klue, dyrektor firmy konsultingowej Digital Strategy Consulting, szef Interactive Advertising Bureau Europe

  • Pierwszy grzech to z pewnością działanie bez wcześniejszego przemyślenia. Powodem, dla którego wiele firm nie utrzymało się na rynku, jest to, że na początku nikt nie usiadł i nie pomyślał, co naprawdę robimy z naszą przestrzenią w sieci. Bardzo łatwo być magazynem, którzy przekopiowuje treści z innych magazynów, ale bardzo trudno stworzyć takie medium, które angażuje i zdobywa lojalność użytkow-ników. Bardzo łatwo jest przełożyć broszurkę reklamowa na stronę, ale bardzo trudno przełożyć model biznesowy na sieć. Często przyczyną, dla której się tak dzieje, jest brak odpowiednio dużej liczby ludzi, którzy mogliby przemyśleć zmiany.
  • Drugi grzech to za mała liczba pracow-ników, zwłaszcza wyższego szczebla, którzy mogliby przemyśleć i rozważyć strategię. Poza tym wielu menedżerów nie inwestuje odpowiednio dużej ilości czasu i energii w analizowanie projektów. Wielu się wydaje, że Internet to po prostu dodatkowy kanał sprzedaży, dlatego nie potrafią w pełni wykorzystać jego potencjału. Dla przykładu kupno samochodów w Wielkiej Brytanii rozpoczyna się od przeglądania stron internetowych dilerów samochodowych. Rzadko kto zaczyna od wizyty w salonie. I aż się prosi, by ten fakt umiejętnie wykorzystać.
  • Trzecim grzechem jest brak szkoleń. Firmy wychodzą z założenia, że ich pracownicy, którzy dobrze sobie poradzili z innymi kanałami sprzedaży i promocji, poradzą sobie również z Internetem, co jest kardynalnym błędem, bo Internet ma zupełnie inną naturę. W tej chwili wielu marketingowców ma problemy. Nie wiedzą, z jakich dostawców skorzystać, jakie mo-dele biznesowe zastosować.
  • Czwarty grzech: brak przygotowania na wielkie zmiany, na przejście przez radykalne transformacje. W sieci trzeba być elastycz-nym. Dobrym przykładem jest rynek finansowy w Wielkiej Brytanii. Firmy sprzedające karty kredytowe większość swoich budżetów na marketing bezpośredni przeznaczyły na wyszukiwarki, bo tak szukają ich klienci, i dzięki tamu można do nich dotrzeć tani sposób.
  • Piąty grzech: zbyt małe inwestycje internetową obecność - to jest, niestety, chroniczne niedoinwestowanie.
  • Szósty grzech: firmy myślą zbyt krótkowzrocznie. Jeżeli masz firmę i zmie-niasz swój model biznesowy pozyskiwania klientów albo jeżeli jesteś spółką medialną i wszystkie swoje produkty przerabiasz tak, by były dostępne też online, to grzechem głównym, który możesz popełnić, jest oczekiwanie zwrotu z inwestycji zbyt szybko. Wiele firm medialnych liczy na to, że każda nowa witryna zwróci się w ciągu 3 lat. I to jest szokujące, bo oznacza, że witryna traktowana jest jak wydanie papierowe. Tak naprawdę, dobre biznesy internetowe mogą potrzebować więcej czasu, by stać się zyskowne. Zwykle jest tak, że zmiana profilu na internetowy zabiera więcej czasu, więcej kosztuje, ale potem zwraca się z nawiązką.
  • Siódmy grzech: niedawanie ekspertom od Internetu wystarczająco dużego pola manewru, aby mogli wprowadzić zmiany niezbędne do poprawy sytuacji spółki. Ważna w sieci jest szybkość adaptacji. Tego brakuje wielu firmom. Dlatego widać tak znaczące zmiany w wartości wielu firm notowanych na giełdzie. Te, które nie potrafią znaleźć się w nowej gospodarce, zapłacą za to wysoką cenę. Albo będą mu-siały wydać mnóstwo pieniędzy, by zakupić firmę specjalizującą się w Internecie, albo po prostu będą wypadać z gry.

TOP 200