Nie tylko dla szaleńców

Ryzyko to nie tylko zastrzyk adrenaliny, ale również możliwość zdobycia większych udziałów w rynku, większych pieniędzy dla odważnych firm, które robią interesy w państwach takich jak Irak - pisze The Economist.

Kiedy w ubiegłym miesiącu Marsh & McLennean, duży broker ubezpieczeniowy, kupił firmę Kroll za 1,9 mld USD w gotówce, niektórzy z niedowierzaniem kręcili głowami na widok tej ceny. Czemu aż tak dużo? To proste. Popyt na rodzaj usług, jakie świadczy Kroll stał się ostatnio ogromny. Kroll zajmuje się dostarczaniem wywiadowczych informacji, prowadzeniem dochodzeń i śledztw, ochroną, zwłaszcza w niebezpiecznych częściach świata. I jest w swojej branży liderem.

Kroll nie jest jedyną firmą zarabiającą pieniądze w najniebezpieczniejszych rejonach. Amerykański kontrowersyjny konglomerat Halliburton ujawnił, że w II kw. br. 1,7 mld USD, czyli jedna trzecia jego przychodów, pochodziło z działalności w Iraku. Przychody z budowlanej spółki - córki Kellogg Brown & Root, były o 48% wyższe niż w analogicznym okresie rok wcześniej, dzięki kontraktom rządowym na Bliskim Wschodzie. Jednak aż 42 pracowników tej firmy zginęło w Iraku i w Kuwejcie.

Działalność w niebezpiecznych miejscach może przynosić duże zyski. Wiedzą o tym liczne drobne firmy, zajmujące się zakładające kopalnie w państwach o niestabilnej sytuacji politycznej. Inne branże też potrafią wyciągać korzyści z zagrożenia - firmy z Południowej Afryki są specjalistami od oceny ryzyka na swoim kontynencie. MTN, duża spółka telekomunikacyjna zarabia niemal tyle samo w Nigerii, co w Południowej Afryce.

Podejmowanie ryzyka pozwala na zdobywanie rynków. "Dla firm, które mają drugą lub trzecią pozycję w swojej branży, podejmowanie ryzyka jest sposobem na wysunięcie się na czoło" - uważa Peter Singer z Brookings Institution, autor książki o prywatnych firmach militarnych.

Do czasu inwazji na Irak, większość interesów w niebezpiecznych miejscach można było podzielić na dwa rodzaje. Jeśli kraj posiadał zasoby ropy naftowej lub innych surowców, przyciągał firmy z branży energetycznej i górniczej. Jeśli nie miał takich złóż, pozostawały agencje zajmujące się pomocą. W obu przypadkach praca znajdowała się również dla innych branż, np. telekomunikacyjnej czy lotniczej.

Irak zmienił wszystko. Jest to większa niż dotychczas skala, a warunki zmieniają się bezustannie. Poza tym wiele osób pracujących w Iraku nigdy przedtem nie miało doświadczeń zawodowych w niebezpiecznych krajach. Heyrick Bond-Gunning porzucił londyńską posadę w firmie doradczej i założył w Iraku oddział DHL. Z ożywieniem opisuje, co to znaczy rzucić się na głęboką wodę i wylądować w "Bagdadzkiej Szkole Biznesu". Na początku zaopatrzony był w telefon satelitarny, namiot, 25 tys. USD w gotówce i kanarkowo-żółtą ciężarówkę z napisem DHL. "Panował taki chaos, że nawet gdybyśmy mieli jakieś plany, na nic by się one nie przydały" - opowiada.

Część firm nie płaci swoim pracownikom premii za zagrożenie. Ludzie podejmują się tej pracy, ponieważ jest to (zazwyczaj) bardziej zabawne niż biurowa rutyna i pozwala zdobyć doświadczenie. Jednak niektóre przedsiębiorstwa (zwłaszcza organizacje pozarządowe) płacą więcej osobom pracującym w niebezpiecznych miejscach. Typowe wynagrodzenie dla kierowcy ciężarówki firmy KBR w Iraku to ok. 80 tys. USD rocznie, dwa razy więcej niż zarabia jego kolega w USA. W przeciwieństwie do żołnierzy, pracownicy przybywający z zamożnych krajów mogą wyjechać gdy tylko zrobi się naprawdę niebezpiecznie. Jednak niewielu się na to decyduje - w firmie Halliburton tylko 1% zatrudnionych w Iraku wyjechało przed końcem kontraktu.

Zarządzanie personelem w niebezpiecznych miejscach to specjalne wyzwanie. National Airways Corporation, południowoafrykański przewoźnik lotniczy, specjalizujący się w lotach do miejsc niebezpiecznych, szuka pilotów, którzy "nie są zbyt agresywni ani nabuzowani". Osoby chcące pracować w niebezpiecznych miejscach powinny być niezależne, konsekwentne i skuteczne w działaniu. Zdaniem praktyków, najgorsi pracownicy to tacy, którzy przyjeżdżają w niebezpieczne miejsca głównie po to, aby móc chwalić się tym po powrocie do domu.

Aby uniknąć ryzyka, wiele firm zatrudnia miejscową ludność, co oznacza zresztą zazwyczaj również niższe koszty. Choć oczywiście często łatwiej sprowadzić z kraju osobę o wysokich kwalifikacjach niż znaleźć ją na miejscu.

Na podstawie: The Economist "You don't have to be mad to work here"

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200