E-government to dopiero początek

Rządy w mniejszym lub większym stopniu starały się nadążać za zjawiskiem zwanym potocznie "Web 1.0", w którym świat online naśladuje świat offline - czytamy w The Economist.

Rządy w mniejszym lub większym stopniu starały się nadążać za zjawiskiem zwanym potocznie "Web 1.0", w którym świat online naśladuje świat offline - czytamy w The Economist.

E-maile zastępują listy zwykłe, strony internetowe pozwalają na szybszą publikację informacji, dane przechowywane są na komputerze użytkownika, do tego wszystkiego potrzebny jest zestaw programów, które pieczołowicie instaluje się w komputerze. Jednak ten świat jest już powoli spychany do śmietnika historii przez Web 2.0 - interaktywną wirtualną rzeczywistość przyniesioną przez Wiki - strony, które każdy może edytować, i blogi, w których każdy może się wypowiadać. Przez Internet można uzyskać dostęp do danych, programów nie trzeba nawet ładować na twardy dysk, aby ich używać, niemal wszyscy korzystają z komunikatorów, które często są połączone z serwisami społecznościowymi i powoli wypierają e-maile. Web 2.0 to także darmowe telefonowanie do innych użytkowników Internetu czy umieszczanie swoich filmów na stronach typu YouTube.

Zobacz również:

  • GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach
  • Szef Intela określa zagrożenie ze strony Arm jako "nieistotne"
  • International Data Group powołuje Genevieve Juillard na stanowisko CEO

To wszystko rozbudza wielkie nadzieje wśród zwolenników e-demokracji. Jak podkreślają publicyści The Economist, obywatele to nie tylko klienci państwa, ale jego właściciele. Często używa się terminu "citoyen", odzwierciedlającego francuską ideę zaangażowanego politycznie obywatela. Teraz to zaangażowanie stało się łatwiejsze dzięki technologii.

Nie trzeba już pisać listów do gazet ze swoimi spostrzeżeniami, można stworzyć własny blog w Internecie. A żeby porozumieć się z jakimkolwiek politykiem, wystarczy wysłać mu e-mail, choć najprawdopodobniej odpowie nam automatycznie program komputerowy. Do tej pory technologia ułatwiała życie w demokratycznym kraju, ale nie zmieniała go w istotny sposób. Teraz to zaczyna się zmieniać. Na przykład w USA sieć jest jednym z ważnych mediów zbierania pieniędzy na kampanię wyborczą.

USA są zresztą krajem, w którym udział obywateli w internetowym życiu państwa jest najlepiej widoczny. Przedstawiciele rządu zachęcają ich do komentowania online nowych projektów ustaw czy zagadnień związanych z ochroną środowiska.

Jednak większość ludzi na całym świecie uważa, że rząd i polityka są nudne i szkoda na nie czasu. A e-government? Jak podsumowują autorzy artykułu, źle zarządzane organizacje z komputerami nadal pozostaną źle zarządzane.

Na podstawie: The Economist "The road to e-democracy".

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200