Adrenalina w żyłach biznesu

Wspinaczka po pionowych skałach, skoki spadochronowe, wyciąganie z błota auta terenowego, zjazd na linach przez wodospad i wiele innych zajęć budzących silne emocje. Pracodawca funduje to pracownikom.

Wspinaczka po pionowych skałach, skoki spadochronowe, wyciąganie z błota auta terenowego, zjazd na linach przez wodospad i wiele innych zajęć budzących silne emocje. Pracodawca funduje to pracownikom.

Czy tylko po to, aby nie oddać zbyt wiele fiskusowi, lokując zarobione pieniądze w kosztach funkcjonowania firmy? Różne mogą być powody, ale zasadnicza przyczyna coraz większej popularności tego typu ofert ma charakter obiektywny, wynika z biologii człowieka i rozwoju cywilizacji.

Zobacz również:

  • GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach
  • Szef Intela określa zagrożenie ze strony Arm jako "nieistotne"
  • International Data Group powołuje Genevieve Juillard na stanowisko CEO

Deszcz, błoto, bezdroża

Adrenalina  w żyłach biznesu
Najgorsze jest błoto, przykleja się do butów, tworząc niewygodne koturny, zgrzyta nawet między zębami. Ciemno, zimno, jesienny deszcz ani na chwilę nie przestaje padać. Niskie gałęzie drzew zdarły kaptur z głowy, szpilki świerkowe drapią za kołnierzem, strużki wody spływają wzdłuż kręgosłupa, mokre nogawki kleją się do nóg. Latarka świeci coraz słabiej, las jakby gęstnieje, zbocze coraz stromiej pnie się w górę. Mężczyzna koło trzydziestki, widać, że nerwowy, podświadomie mocniej ściska w dłoni małe elektroniczne urządzenie, trochę większe od telefonu komórkowego. Sprawdza na wyświetlaczu wytyczony kierunek marszu. To jedyne źródło nadziei, że kiedyś wreszcie wyjdą z tego cholernego lasu. Czuje się odpowiedzialny za całą grupę. Kiedy zaczęli mówić, że to bez sensu i posiadywać ze zmęczenia na mokrych kłodach przewróconych drzew, wziął GPS-a od kolegi i ruszył pierwszy, aby torować drogę przez chaszcze?

Rynias, kilka chałup w głębokim lesie nad Białką, tam wysiedli z rozklekotanego ułaza. Głodówka, górska polana przy drodze do Morskiego Oka, tam mają dojść. Oba te punkty dzieli prawie 300 metrów różnicy wysokości, strome leśne zbocze, poprzecinane wąwozami, poprzegradzane wiatrołomami, dzikie, niedostępne.

Adrenalina  w żyłach biznesu
"Trochę przesadziliśmy - przyznaje Andrzej Maciata, organizator imprezy integracyjnej dla pracowników Gazety Wyborczej - doszli na Głodówkę dopiero o dziewiątej wieczorem". "W programie był jeszcze jeden punkt, pozorowana akcja ratunkowa - dodaje Andrzej - jedna osoba na niby gubi się w lesie, a reszta jej szuka. Kiedy wszyscy już się zeszli w drewnianej karczmie u Zośki Bigoski, tej od programów telewizyjnych, i zobaczyłem, jak wyglądają, nie miałem sumienia wygnać ich jeszcze raz na deszcz i zimno do ciemnego lasu". W ciepłej swojskiej jadalni, przy pieczonym pstrągu i kolejnych daniach szybko zregenerowali siły fizyczne. "Balanga trwała do rana, łącznie z tańcami na stole, dawno nie widziałem ludzi, którzy by się tak znakomicie bawili" - opowiada dalej Andrzej. "Widać było, że ten dzień intensywnych przeżyć był im potrzebny, że to ich odkorkowało psychicznie".

Wszystko zaczęło się rano nad przełomem Białki. Najpierw była skalna wspinaczka i zjazd na linie w tzw. kolejce tyrolskiej. Efekt podobny do spadania, tylko nie w pionie, a na skos. Potem pracownicy Gazety sami musieli sobie zorganizować z pomocą belek, lin i tyczek przeprawę przez rwącą i lodowatą Białkę. Po drugiej stronie rzeki dostali kompasy, azymuty i zdjęcia miejsc, gdzie trzeba dojść. Ten etap kończył się przy kościele w Trybszu. Na uczestników imprezy czekał tam stary ułaz i jazda błotnistą drogą przez pola i lasy. Samochód psuł się i trzeba było go naprawiać, to też było elementem gry. Jechali do Ryniasa, najbardziej zapadłego z zapadłych podhalańskich przysiółków. Tu się zaczynał opisany wcześniej marsz na Głodówkę. "Celem imprezy, oprócz integracji pracowników, było wyłonienie lidera" - mówi Andrzej. "Co ciekawe, osoba typowana do tej funkcji w warunkach terenowych kompletnie się nie sprawdziła, najlepszy okazał się człowiek z ksywą Oszołoma, którego nikt w tej grupie nie traktował poważnie".

Desant na siedzibę terrorystów

Adrenalina  w żyłach biznesu
EXPLORER - sama nazwa ma już wywoływać pozytywne skojarzenie. Kto by nie chciał być na przykład Markiem Kamińskim? Firma to właściwie dwie osoby: Andrzej i jego żona Natalia. On - góral z Białego Dunajca, ratownik TOPR, otwarty, uśmiechnięty, sam bawi się podczas organizowanych imprez nie gorzej niż jego klienci. Ona - zapobiegliwa poznanianka, świeżo obroniony doktorat z etnologii, dba o promocję, targuje się o ceny.

Organizują imprezy integracyjne i wyprawy przygodowe. Cała tego typu działalność ma już swoją terminologię i klasyfikację zawodową. Nazewnictwo przejęte zazwyczaj z języka angielskiego. Hydrospeed - to spływ górską rzeką ze specjalną deską pod torsem; rafting - to samo, tylko z użyciem pontonów; kanioning - to opuszczenie się na linach przez strome kaniony z wodospadami. Wśród tzw. imprez integracyjnych wyróżnić można trzy rodzaje: pikniki stacjonarne, imprezy z fabułą oraz zajęcia terenowe z psychologiem. Piknik to forma najprostsza - wystarczy na skraju przyjemnej polany porozwieszać liny do różnych zjazdów i wspinaczek, ułożyć tor przeszkód dla rowerów górskich, wytyczyć trasę dla czterokołowców... a w centralnym punkcie rozpalić wielkie ognisko.

Poważniejszych przygotowań wymaga impreza z fabułą. "Organizowaliśmy kiedyś poszukiwanie skarbu piratów na jednej wysp greckich" - mówi Andrzej. "Uczestnicy, mając do dyspozycji mapę i GPS oraz różne środki transportu: osły, konie, samochody terenowe, czterokołowce lub motorówki, mieli dotrzeć do skarbu. Na wierzchołku skalnej turni czekała na zwycięzcę ozdobna skrzynia zamknięta na kłódkę. Zaczął się już nią interesować miejscowy pasterz kóz, więc dla pewności ufundowane przez Nokię zegarki, biżuterię i drobne urządzenia elektroniczne schowaliśmy w hotelu, zostawiając pustą skrzynię na skale" - wspomina Andrzej. Ostatnio furorę robi impreza pn. desant na siedzibę terrorystów, organizowana na dawnych poligonach radzieckich.

Adrenalina  w żyłach biznesu
Zajęcia terenowe z psychologiem to zwykle cały dzień spędzony w lesie lub ogólnie rzecz biorąc na jakimś pustkowiu. Grupa ludzi musi pokonać wyznaczoną trasę, rozwiązując różne zadania typu przeprawa przez bagno lub przygotowanie posiłku na ognisku. Psycholog obserwuje, jak poszczególne osoby zachowują się w nietypowych sytuacjach. "Dwa koncerny NESTLE i HENKEL zamówiły sobie u nas coś takiego, aby wyłonić liderów wśród swoich pracowników - mówi Natalia - robiliśmy to na Mazurach".

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200