Czas praktycznych wizjonerów

Trzeciego banku nie zrobię

Czas praktycznych wizjonerów

Mariusz Łukasiewicz, Eurobank

Mariusz Łukasiewicz, twórca Lukas Banku oraz obecnego od czterech miesięcy na polskim rynku Eurobanku, uważany jest za typowego wizjonera - odkrywczy, inteligentny, stanowczy w realizowaniu swoich pomysłów. Pierwszy bankowy projekt - Lukas Bank - to etap w jego życiu zamknięty, w roku 2001 opuścił spółkę, pozostawiając sobie jedynie jej część inwestycyjną wartą 100 mln USD, zarządzanie firmą przekazał francuskiemu Credit Agricole. "Tak naprawdę sprzedaliśmy kurę znoszącą złote jaja, bo w chwili transakcji Lukas był dobrą, nowoczesną organizacją, nie wymagał żadnych kosztownych zabiegów, inwestycji i zmian w biznesie, dzięki temu do dziś jego zyski wzrosły dziesięciokrotnie. Credit Agricole jest dobry w zarządzaniu dojrzałymi organizacjami, a ja lubię i potrafię dobrze robić rzeczy nowe, czasem nawet przejść jak czołg przez przeszkodę, i to właśnie były motywy mojego rozstania się z udziałowcem". Mariusz Łukasiewicz wspomina, że Lukas Bank tworzył ewolucyjnie, krok po kroku poznając bankowość od strony rynkowej, ucząc się udzielania kredytów, zarządzania ryzykiem. Teraz, przy drugim banku, jest dużo łatwiej, zwłaszcza że - jak mocno podkreśla - robi to z tym samym zespołem, w którym każdy, nawet obudzony w środku nocy, wie, co ma robić. "Przy pierwszym projekcie krytyków było sporo, mówili, że się na tym nie znamy, nie rozumiemy specyfiki branży, że bankowość to jest jakaś tajemna wiedza, że ktoś, kto nie ma najlepiej trzydziestoletniego doświadczenia w największym polskim banku, nie zrobi tego dobrze. To była trudna droga, bo mało kto wierzył w nasz sukces, ja jednak miałem w pamięci powiedzenie: "psy szczekają, karawana idzie dalej". Być może również dlatego, że właśnie nie mieliśmy doświadczenia bankierów i że nie wiedzieliśmy, jak działa największy polski bank, to ten sukces odnieśliśmy" - mówi Łukaszewicz. Przy realizacji drugiego projektu bankowego - Eurobanku - krytyków było już zdecydowanie mniej, można powiedzieć, że sytuacja się wręcz odwróciła i ma miejsce nadmierne oczekiwanie sukcesu, a to jest - jak przyznaje Łukasiewicz - trochę trudniejsza sytuacja. "Jest pewna ciągłość między pierwszym a drugim projektem. Poza tym, że Eurobank tworzyli ci sami ludzie co Lukas Bank, to jest to również pewna kontynuacja pomysłów, których nie zdążyliśmy tam zrealizować. Większość zespołu, łącznie ze mną, dopiero przy zmianie szyldu zauważyła, że faktycznie jest tu jakaś różnica" - tłumaczy Mariusz Łukasiewicz. Umiejętności prowadzenia firmy, te na poziomie rzemieślniczym, są według Łukasiewicza wyuczalne. "Ale ja nie mam do nich nabożeństwa. Cała sztuka budowania zespołu polega na dobraniu ludzi, którzy mają zamiłowanie do uzupełniających się elementów potrzebnych w prowadzeniu firmy. W Lukasie byłem prezesem, w Eurobanku jestem przewodniczącym rady nadzorczej i jest to świadome i symboliczne wycofanie się od codziennego prowadzenia biznesu. Chciałbym raczej zajmować się strategią, długofalowym rozwojem, a nie codziennym zarządzaniem" - przyznaje z uśmiechem. O swoim sposobie zarządzania ludźmi mówi, że przeszedł dużą, ale chyba naturalną ewolucję. Przyznaje, że swego czasu zdarzało mu się rzucać "cięższym słowem" i wiele rzeczy wymuszać na pracownikach metodą siłową, teraz opiera się głównie na negocjacjach, na przekonywaniu ludzi. "Możliwe, że sprawia to wiek, ale staję się coraz bardziej ojcem dla ludzi" - wyznaje. W zmianie swojej postawy widzi też spory udział psychologa Jacka Santorskiego, który od lat doradza mu w kwestiach zarządzania, pomógł też lepiej poznać się zespołowi, zbudować dobre relacje międzyludzkie, wpłynął na lepsze poznanie rynku i klientów. "Owszem, czasem zastanawiam się, co mnie pcha do biznesu. Ale tak naprawdę Eurobank zacząłem robić bez zastanawiania się nad nim. To było oczywiste, że skoro zamknąłem projekt Lukas Banku, to musiałem rozpocząć kolejny. Dopiero gdy się wszystko zaczęło na dobre rozkręcać, przychodziła refleksja - po co to? Przecież w zasadzie można by robić coś innego. Dziś jednego jestem pewien: trzeciego banku nie będę robił, bo to już byłoby nudne. Myślę, że za 5 lat nadal powinienem zajmować się Eurobankiem. A jeżeli nie bank, to co? - może produkcja filmów...?" - rozważa Łukasiewicz.

Wizjonerski zespół Belgii

Czas praktycznych wizjonerów

Aleksander Chmielewski, Browar Belgia

Aleksander Chmielewski jest dyrektorem generalnym kieleckiego Browaru "Belgia". Z wykształcenia jest ekonomistą, swoją karierę rozpoczął jako księgowy, także obecnie w "Belgii" obok bycia dyrektorem zarządzającym pełni dodatkowo funkcję dyrektora finansowego. Wizjonerstwo kojarzy mu się z improwizacją, przypadkowym uzależnieniem od szczęścia i sporą dozą ryzyka. "Nie bardzo te cechy pasują do mojego stylu zarządzania. Zanim podejmę się jakiejkolwiek inwestycji, muszę wiedzieć, ile można na niej stracić, żeby można było zarobić, a każde działanie staram się możliwie dokładnie zaplanować. Czy więc jestem wizjonerem?" - pyta sam siebie. Rzeczywiście, w wypadku kieleckiego browaru można raczej mówić nie o jednym charyzmatycznym liderze z cechami wizjonera, ale o wizjonerskim zespole. "Decyzje w browarze podejmowane są w dość wąskim gronie. Ja pełnię funkcję dyrektora zarządzającego i zarazem finansowego, są jeszcze dyrektorzy marketingu i sprzedaży oraz produkcji. Wiele rzeczy robimy wspólnie, głos wszystkich menedżerów liczy się tak samo. Każdy z nas wie, czym są procesy w firmie, że decyzje podejmowane w jednym obszarze przynoszą skutki w innym. Dlatego np. dyrektor produkcji ma prawo wypowiadać się również na temat sprzedaży czy koncepcji marketingowych. Taki sposób zarządzania przynosi nam dobre rezultaty, jesteśmy zespołem zgranym i kreatywnym" - mówi dyrektor Belgii. Aleksander Chmielewski wspomina, że trzy lata temu sytuacja w browarze była nieciekawa, firma miała kilkadziesiąt milionów złotych strat i minimalny udział w rynku. Podjęto zdecydowane działania naprawcze. Na początek browar zainicjował produkcję marek dla sieci handlowych i w ciągu trzech lat stał się liderem na rynku w tym segmencie, produkując 30% wszystkich marek sieci handlowych w Polsce. Wprowadzono także tanią markę, bardzo dobrze sprzedające się, a zarazem docenione na międzynarodowych konkursach, piwo Wojak. "Te działania były w naszej sytuacji kluczowe. Pozwoliły zabezpieczyć egzystencję browaru i mogliśmy zacząć myśleć o jego rozwoju. Wtedy przyszedł czas, by stworzyć coś zupełnie nowego" - wspomina Chmielewski. W browarze rozpoczęto badania marketingowe, badano rynek, próbowano nowych smaków piwa, siłami zespołu stworzono całkowicie nowe na polskim rynku piwo smakowe Gingers. "Gdy tworzyliśmy Gingersa, powstało ponad 100 różnych propozycji marketingowych, których autorami byli także zwykli pracownicy browaru, z tych propozycji stopniowo doszliśmy do trzydziestu, następnie wybraliśmy finałową piątkę. Osobiście popierałem kandydaturę Gingersa, bo choć nigdy wcześniej nie piłem piwa imbirowego, to zawsze intuicyjnie wydawało mi się, że wiem, jakie ono jest. Miałem wewnętrzne przekonanie, że Polacy zaakceptują ten smak" - opowiada dyrektor Chmielewski. Badania ostatecznie potwierdziły ten fakt i Gingers jako rezultat dziesięciomiesięcznego procesu badawczego w krótkim czasie doczekał się dystrybucji na cały kraj i jest obecnie dostępny w 80% polskich sklepów. Fakt, że kielecki browar stawia na kreatywność, a może właśnie na wizjonerstwo w zarządzaniu, zdają się potwierdzać słowa dyrektora Chmielewskiego: "Chcemy być liderem w tych segmentach rynku napojów, które się dynamicznie rozwijają, chcemy mieć udział w produkcji tych napojów, które stanowią jakąś nowość. Tu widzimy swoją realną szansę, a nie w bezpośredniej konfrontacji z dużymi browarami". Potwierdzeniem tego jest fakt, że poza piwem sprzedawanym dla sieci handlowych i poza produktami markowymi Belgia ma jeszcze "trzecią nogę biznesową": "Produkujemy napoje wytwarzane na licencji, np. Smirnoff Ice, który jest rodzajem drinka. Za największy grzech w zarządzaniu Aleksander Chmielewski uważa arogancję, przekonanie, że jest się najważniejszym, najmądrzejszym i nieomylnym: "Mnie samego motywuje możliwość kreacji, to, że z niczego można stworzyć coś" - twierdzi. Przyjaciele Aleksandra Chmielewskiego mówią o nim, że mimo olbrzymiej skromności i stylu pracy właściwego umysłowi ekonomisty jest też wizjonerem, że przyszedł do browaru nie po to, by produkować jakieś piwo, ale by spytać ludzi, czego by się chcieli napić.

Zobacz również:

  • GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach
  • Szef Intela określa zagrożenie ze strony Arm jako "nieistotne"
  • International Data Group powołuje Genevieve Juillard na stanowisko CEO

TOP 200