Bogacze i reszta świata wg Piketty'ego

W latach 1987-2013 liczba miliarderów na 100 tys. dorosłych wzrosła na świecie z pięciu do trzydziestu, a udział ich majątków w majątku globalnym z 0,4 proc. do 1,5 proc. Najgłośniejszy i najczęściej dziś komentowany ekonomista, Thomas Piketty, udokumentował postępującą koncentrację bogactwa i wzrost nierówności. Zaproponował rozwiązania, z których jedno wydaje się mało realne, a drugie – wręcz utopijne, choć racjonalne. Jego analiza, jak się wydaje, nie pozostanie jednak bez echa. Uwypukla problemy, które większość widzi lub wyczuwa intuicyjnie.

Do badania nierówności społecznych ekonomiści posługują się najczęściej współczynnikiem Giniego, który służy do liczbowego wyrażania nierównego rozkładu dochodów w budżetach domowych. Ten syntetyczny wskaźnik jednak bardzo upraszcza rzeczywistość i nie pozwala na analizę rozwarstwienia i przyczyn nierówności. Dużo bardziej zniuansowane i panoramiczne podejście proponuje francuski ekonomista, Thomas Piketty, w książce „Kapitał w XXI wieku”, która ukazała się w 2014 roku i od razu została okrzyknięta bestsellerem dziesięciolecia. W Polsce została wydana rok później. Piketty przeanalizował nierówności na podstawie historycznych danych empirycznych – tabel pokazujących koncentrację bogactwa w rękach wąskich elit na przestrzeni ponad dwustu lat. Wyodrębnił różne poziomy nierówności, zarówno powstające w sferze posiadania kapitału, jak i w sferze pracy. Wskaźniki syntetyczne, jak współczynnik Giniego, często właśnie mieszają nierówności w tych sferach. Poza tym podają suche liczby, a Piketty snuje historyczną opowieść o bogactwie i rozwarstwieniu, które w XXI wieku jest porównywalne z poziomem sprzed stu lat, choć po drodze były dwie wojny światowe, wielka rewolucja i wielki kryzys.

Rosnące nierówności

Wiele instytucji międzynarodowych bada na bieżąco poziom współczynnika Giniego, który mieści się w przedziale 0 – 100 (im wyższa jego wartość, tym większe nierówności). Według OECD dochody gospodarstw domowych na całym świecie w ciągu czterech lat 2007-2011 nie rosły, a dochody 10% najuboższych (dolny decyl hierarchii rozwarstwienia) spadły o 1,6%, co oznacza globalny wzrost nierówności. Oczywiście kraj krajowi nierówny. Największe rozwarstwienie obserwujemy w USA. Tam współczynnik Giniego wyniósł w 2013 r. 42 (proc.), podczas gdy średnia dla Unii Europejskiej 30,5, a dla Polski (dane GUS i Eurostatu) 30,7.

Zobacz również:

  • GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach

Z danych GUS wynika, że Polska „dogania” Unię. Wartość współczynnika Giniego od 2005 roku u nas maleje. Daleko nam jednak do najbardziej egalitarnych krajów, takich jak Irlandia, gdzie według Eurostatu, współczynnik Giniego wynosi zaledwie 24, 2, a także do krajów skandynawskich czy nawet do naszych południowych sąsiadów. Największe nierówności występują w najbiedniejszych krajach Unii – w Bułgarii, Rumunii oraz w krajach bałtyckich. Nas ratuje nieco wyższy wzrost gospodarczy, który redukuje nierówności. Nie wiadomo jednak co będzie dalej, kiedy znajdziemy się na dobre w orbicie ogólnych tendencji światowych.

Na te pytania nie znajdziemy odpowiedzi odwołując się tylko do wskaźników syntetycznych. One dobrze służą porównaniom poziomów nierówności w czasie i przestrzeni, ale nie pokazują mechanizmów ich powstawania. Te przedstawia Piketty.

Co napędza kapitał

Bohaterem tytułowym analizy Piketty'ego jest kapitał, rozumiany szeroko jako majątek zawierający wszystkie aktywa finansowe i niefinansowe – od kont bankowych, instrumentów finansowych i dywidend poprzez wartości intelektualne, patenty po maszyny, nieruchomości i czynsze. Kapitał w okresie dwustu lat przeszedł duże zmiany strukturalne – kiedyś dominował ziemski, dziś finansowy, kapitał przedsiębiorstw i nieruchomości. Nie zmieniło się jego znaczenie ani sfera przynależności. W prawie wszystkich krajach rozwiniętych cały niemalże kapitał narodowy pochodzi z kapitału prywatnego. Prywatyzacja lat 80. i 90. XX wieku oraz wysoki dług publiczny spowodowały, że kapitał publiczny jest bliski zeru.

Znaczenie kapitału

Obecnie stosunek kapitału do dochodu sytuuje się w granicach 5-6 (w badanych przez Pikkety'ego krajach Zachodu). Podobnie relacja ta wyglądała na początku XX wieku. Po wojnach i kryzysach kapitał zmalał do 2-3-krotności dochodu, by od połowy XX wieku znów pójść do góry i nie przestać rosnąć.

Znaczenie kapitału najlepiej pokazać w relacji do dochodu narodowego. Dochód jest strumieniem, odpowiadającym ilości bogactw wyprodukowanych i podzielonych w danym roku, a kapitał zasobem równym całkowitej ilości bogactw posiadanych w tym okresie. Obecnie stosunek kapitału do dochodu sytuuje się w granicach 5-6 (w badanych przez Pikkety'ego krajach Zachodu). Podobnie relacja ta wyglądała na początku XX wieku. Po wojnach i kryzysach kapitał zmalał do 2-3-krotności dochodu, by od połowy XX wieku znów pójść do góry i nie przestać rosnąć. W Niemczech i w USA stosunek ten jest mniejszy niż w większości krajów Europy zachodniej (wartość niemieckich spółek na rynku jest niedoszacowana, a w USA wyższy wzrost demograficzny umniejsza znaczenia majątków dziedziczonych), ale wszędzie trend jest rosnący. Nie mówi to wprawdzie nic o nierównościach wewnątrz krajów, ale pokazuje wagę kapitału. W XXI wieku wróciliśmy do prosperity majątkowej z czasów belle epoque.

W długim okresie stosunek kapitału do dochodu jest mocno powiązany ze stopą oszczędności i ze stopą wzrostu dochodu narodowego. Kraj, który dużo oszczędza, ma wysoki przyrost kapitału, ale są również zależności bardziej ukryte. W kraju o niskim wzroście dochodu dużego znaczenia nabierają majątki z przeszłości (spadki), zwłaszcza gdy wzrost demograficzny jest niski. Te dwa czynniki – wysoka stopa oszczędności i mały wzrost demograficzny – determinują duży wzrost kapitału prywatnego. Co więcej, Piketty dowiódł, że największe oszczędności są właśnie tam, gdzie jest stagnacja i starzejące się społeczeństwo. W USA stopa oszczędności jest niższa niż np. we Włoszech czy w Japonii.

Kapitał: co gryzie Piketty'ego

Rozumienie kapitału może być różne. W wąskim to zasoby służące działalności gospodarczej, występujące w postaci zasobów finansowych, środków produkcji i zasobów niematerialnych. W szerokim – to samopomnażająca się wartość. W ekonomii klasycznej i neoklasycznej, kapitał to jeden z czynników produkcji obok pracy i ziemi, wszystkie inne zasoby (organizacja pracy, wiedza, talent) to wartości niematerialne. Od połowy lat 50. ekonomiści próbują określić nowe formy kapitału (np. kapitał ludzki), co jest przyczyną wielu kontrowersji.

Najbardziej powszechne rozumienie kapitału to takie, że jedynie kapitał zainwestowany, który daje właścicielowi prawo do renty (zysku) jest prawdziwym kapitałem. Thomas Piketty wykracza poza te granice. W jego rozważaniach kapitał to cały zasób majątkowy, a więc nawet mieszkanie czy dom, w którym właściciel mieszka, a nie koniecznie go wynajmuje. To może budzić nieporozumienia, zwłaszcza gdy analizuje on na przykład kapitałochłonność dochodu narodowego, tym bardziej że nie używa tego pojęcia. Gdy więc posługuje się relacją kapitału do dochodu, i stwierdza, że w wielu krajach rozwiniętych kapitał sięga 5-6-krotności dochodu, to ma na myśli cały zasób majątkowy (bogactwo) w relacji do rocznego strumienia dochodu.

Ale to nie wszystko. Spowolnienie wzrostu oraz wysoka stopa oszczędności, która składa się z oszczędności realizowanych indywidualnie i realizowanych poprzez przedsiębiorstwa (reinwestowane zyski firm, w których osoby prywatne mają akcje i udziały) zostały w latach 1970-2010 wzmocnione efektami liberalnego zwrotu w polityce – procesami prywatyzacji i deregulacji. Mieliśmy więc transfer majątku publicznego do sektora prywatnego oraz zjawisko długoterminowego nadganiania cen aktywów, cen giełdowych, a także cen nieruchomości (uwolnienie czynszów etc.).

Jak na tym tle wygląda Polska? Piketty nie zajmuje się szczegółowo krajami wschodzącymi, a blokowi Europy Wschodniej (łącznie z Rosją i jej oligarchami) poświęca jeden akapit. Z jego szacunków wynika, że w całym bloku znaczenie kapitału prywatnego wzrosło w czasie transformacji do 4-krotności rocznego dochodu narodowego, czyli do poziomu Niemiec. To ogromny skok, a przecież trend jest wzrostowy.

Bankructwo egalitaryzmu

Czy ewolucja technologiczna, która faworyzuje wiedzę i kwalifikacje, przyczyni się do zmniejszenia znaczenia kapitału i dochodów z kapitału? Piketty nie ma złudzeń – kapitał jest i będzie nadal potrzebny technologii, bo jest ona droga. Wprawdzie zmniejszył się udział kapitału w dochodzie narodowym, ale trend jest rosnący. Nie ma bowiem mechanizmu w gospodarce rynkowej redukującej znaczenie kapitału i dochodów z posiadania kapitału.

Piketty oddzielnie traktuje nierówności występujące w sferze dochodów z pracy i dochodów z kapitału – to właśnie główna przewaga jego analizy nad wskaźnikami syntetycznymi. Z danych, które prezentuje, wynika, że nierówności w dochodach z pracy bez względu na kraj i epokę są zawsze mniejsze niż w przypadku dochodów z kapitału. Powodem jest dziedziczenie. Przyjrzyjmy się tym nierównościom.

Skala nierówności dochodów z pracy. W krajach Europy Zachodniej w 2010 r. 10 proc. najlepiej zarabiających otrzymywało 25 proc. wszystkich dochodów z pracy, a 50 proc. najniżej uposażonych 30 proc. Na klasę średnią, stanowiąca 40 proc., przypadało 45 proc. wszystkich dochodów. Oczywiście są to wielkości średnie, w krajach bardziej egalitarnych, jak skandynawskie, najwyższy decyl otrzymywał nieco mniej niż 25 proc. całości dochodów, ale za to we Francji prawie 30 proc. W najbardziej nieegalitarnym kraju, w USA, koncentracja była znacznie większa: 10 proc. najwyżej zarabiających otrzymywało 35 proc. całości dochodów z pracy, a 50 proc. najgorzej opłacanych 25 proc.

Nierówności z posiadania kapitału są zdecydowanie wyższe. W krajach Europy Zachodniej 10 proc. największych majątków stanowiło 60 proc. majątku narodowego (we Francji 62 proc.). A 50 proc. najmniej zasobnych obywateli skupiało zaledwie 5% majątku (we Francji 4 proc.). W USA natomiast 10 proc. najzamożniejszych posiadało 72 proc. majątku narodowego, a 50 proc. najbiedniejszych 2 proc. W majątkach zamożnych i średniozamożnych dużą rolę odgrywają nieruchomości, które stanowią 50-60 proc. majątków, natomiast u najbardziej bogatych znaczenie nieruchomości maleje na rzecz aktywów finansowych i udziałów w przedsiębiorstwach.

Prognoza rozwarstwienia

Jeśli działające dziś mechanizmy rozwarstwienia będą nadal działały, w USA w 2030 r. najlepiej zarabiający „zgarną” 45 proc. całości dochodów z pracy, a dla 50 proc. najmniej zarabiających pozostanie zaledwie 20 proc.

Piketty wprowadza również pojęcie całkowitej nierówności dochodowej, pokazujące łącznie nierówności w dochodach z pracy i z kapitału. Jej poziom jest bliższy nierównościom płacowym, ponieważ dochody z pracy ważą więcej w dochodzie narodowym (między 65 proc., a 75 proc.). Zwraca też uwagę, że w począwszy od lat 70. XX wieku nierówności pogłębiają się. Prognozuje: jeśli działające dziś mechanizmy rozwarstwienia będą nadal działały, w USA w 2030 r. najlepiej zarabiający „zgarną” 45 proc. całości dochodów z pracy, a dla 50 proc. najmniej zarabiających pozostanie zaledwie 20 proc.

Od menedżera do rentiera

Dochody z kapitału rodzą ogromne nierówności, ale mniejsze niż sto lat temu. Te dochody po prostu spadły po zawirowaniach XX wieku i nie odbudowały dawnego poziomu, bo na przeszkodzie stanął system podatkowy. Społeczeństwo rentierów skończyło się. Dziś tylko promil najwyższego decyla hierarchii dochodowej może żyć z kapitału, nie pracując. Miejsce rentierów zajęło społeczeństwo „superkadr”.

Górny decyl hierarchii dochodów jest bardzo zróżnicowany. Dla 9 proc. dolnej części głównym źródłem dochodów jest praca. Dla górnego centyla (1 proc.) - odwrotnie. A im bliżej szczytu tym większe znaczenie mają dochody z kapitału, i to z zysków kapitałowych (głównie dywidenda). Najciekawsze zjawiska dzieją się dziś właśnie w tym górnym centylu, do którego wchodzą dochody „superkadr”.

Od lat 70. w USA i od lat 80. w Europie mamy bezprecedensową zwyżkę nierówności płac, głównie z powodu horrendalnie wysokich wynagrodzeń kadr kierowniczych wielkich firm zarówno w sektorze finansowym jak i niefinansowym. W latach 70. udział górnego centyla w krajach anglosaskich, Europie kontynentalnej i w Japonii wynosił 6-8 proc. dochodu narodowego, 30-40 lat później w USA już 20 proc., w Wielkiej Brytanii 15 proc., a w pozostałych krajach rozwiniętych 9 proc. W USA zwyżka wyniosła kilkanaście punktów procentowych, w pozostałych wymienionych krajach kilka. Co ciekawe, nawet w krajach biednych i wschodzących udział górnego centyla od lat 80. ostro poszybował w górę. Ani teoria krańcowej produktywności, ani nienadążanie edukacji za technologią, która wymaga specjalnie wykształconych kadr, tego nie wyjaśniają.

Koniec rentierów

Dziś tylko promil najwyższego decyla hierarchii dochodowej może żyć z kapitału, nie pracując. Miejsce rentierów zajęło społeczeństwo „superkadr”.

Co takiego wydarzyło się w ostatnich dekadach, że firmy stały się dużo bardziej tolerancyjne dla skrajnie wysokich wynagrodzeń? Główne przyczyny to zmiana norm społecznych i redukcja najwyższych stawek opodatkowania. Często argumentuje się, że kiedyś do prawdziwego bogactwa można było dojść poprzez dziedziczenie, a teraz przez pracę. Amerykanie kreują bohaterów, którzy zarządzają wielkimi firmami i własną pracą dochodzą do fortun, nawet jeśli ich udział w „sukcesie” jest problematyczny (akceptowana „opłata za szczęście”). Ta zmiana norm ma wpływ na poziom wynagrodzeń w różnych krajach niezależnie od efektu związanego ze stawkami opodatkowania. Faktem jest jednak, że kraje, które w latach 80. najbardziej obniżyły najwyższe stawki (USA, Wielka Brytania), są tymi, gdzie najwyższe dochody, zwłaszcza „superkadr”, wzrosły najbardziej. Inna przyczyna: menedżerowie w dużym stopniu sami dziś decydują o swoich wynagrodzeniach (triumf systemu negocjacyjnego).

Wielomilionowe wynagrodzenia górnego centyla płacowego w ogromnej części zmieniają się w majątek. Dziś można należeć do „superkadr” i jednocześnie być rentierem. Spadkobiercy „supekadr” będą mogli żyć ze spadków, których znaczenie szybko rośnie od lat 70. po wyraźnym tąpnięciu w poprzednich dekadach XX wieku. W każdym razie będą mieli utrudniony wybór życiowy, bo spadki i darowizny z najwyższego centyla zaczynają być porównywalne z zarobkami z górnego centyla. Piketty dowodzi, że naturalna struktura nierówności prowadzi do dominacji rentierów nad „superkadrami”, zwłaszcza jeśli nadal zwrot z kapitału będzie wyższy niż stopa wzrostu gospodarczego.

Progresja podatkowa

Z badań klaruje się zasada, że zwrot z kapitału jest wyższy niż wzrost dochodu narodowego, co sprzyja koncentracji kapitału i nakręca niekończącą się spiralę nierówności. Poza pewnym progiem dochody z dziedziczenia i pochodzące z przedsiębiorczości rosną niezwykle szybko – im większe dochody tym większe możliwości korzystnego ich inwestowania. Zatrzymać tę spiralę może tylko progresywny globalny podatek od kapitału netto, uwzględniający wszystkie aktywa finansowe i niefinansowe (nieruchomości), już od poziomu 10 mln dol.

Bogacze i reszta świata wg Piketty'ego
Thomas Pikkety

Piketty udokumentował w książce "Kapitał w XXI wieku" postępującą koncentrację bogactwa i wzrost nierówności, brak w gospodarce rynkowej mechanizmów prowadzących do tego, by wzrost gospodarczy przynosił korzyści wszystkim, zaproponował rozwiązania, z których jedno wydaje się mało realne, a drugie – wręcz utopijne, choć racjonalne.

Piketty nie ma złudzeń, że wprowadzenie dziś takiego podatku jest utopią, choć jego dobroczynne efekty trudno przecenić. Taki podatek nie tylko zatrzymałby spiralę nierówności, ale również wprowadziłby przejrzystość majątków w skali międzynarodowej (problem rajów podatkowych) , a co za tym idzie umożliwiłby bardziej sprawiedliwe i skuteczne zarządzanie kryzysami finansowymi i bankowymi. Proponuje więc na razie to, co jest w zasięgu ręki – progresywny podatek od najwyższych dochodów, który objąłby 1 proc. (od 500 tys. dol.) lub 0,5 proc. (1 mln dol.) najwyższych dochodów. Górna stawka we wszystkich krajach rozwiniętych powinna sięgać 80 proc. Jego zdaniem, rozwiązanie to jest możliwe w USA i nie zaszkodziłoby amerykańskiemu wzrostowi. W latach 1950-1970, gdy podatki w USA były bardzo wysokie (górna 80-90 proc.), stopa produktywności była prawie dwa razy wyższa niż w okresie 1990-2010, gdy drastycznie zostały zredukowane (górna 30-40 proc.). Konkluduje: spadek stawki i wzrost wysokich płac nie wydają się stymulować wydajności.

Piketty udokumentował postępującą koncentrację bogactwa i wzrost nierówności, brak w gospodarce rynkowej mechanizmów prowadzących do tego, by wzrost gospodarczy przynosił korzyści wszystkim, a także ogromny wpływ bogactwa dziedziczonego na szczytach hierarchii gospodarczej. Zaproponował rozwiązania, z których jedno wydaje się mało realne, biorąc pod uwagę wpływ uprzywilejowanych grup na polityków, a drugie – wręcz utopijne, choć racjonalne. Jego analiza, jak się wydaje, nie pozostanie jednak bez echa. Uwypukla problemy, które większość widzi lub wyczuwa intuicyjnie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200