Posucha kredytowa

Powoli problemem staje się kredyt obrotowy zamiast kredytu inwestycyjnego. Jesienią 2008 r. obawiano się o kredyt inwestycyjny.

Pozornie w statystyce pieniężnej wszystko wygląda dobrze, bo roczna dynamika kredytu dla gospodarki wyraźnie przyspieszyła w IV kwartale ub.r. Niestety, nie oznacza to jednak, że banki w obliczu kryzysu zwiększyły dopływ środków finansowych. Za tym pozytywnym obrazem kryje się duże i szybkie osłabienie złotego. Jak wiadomo, dużą część kredytów stanowią kredyty denominowane w walutach obcych, więc ich wartość gwałtownie wzrosła. Od upadku banku inwestycyjnego Lehman Brothers złoty stracił około 30% wartości. Kredyt jest zasobem, czyli podajemy jego wielkości na koniec okresu, tak jak podaje się poziom wody w wannie. W konsekwencji zmiany kursu, kiedy znaczna część kredytów jest wyrażona w walutach obcych, wpływają silnie na dynamikę kredytu, bo zmieniają wielkość jego całości. Dla przykładu, należności w walutach obcych instytucji finansowych wobec instytucji niefinansowych pod koniec września ub.r. wynosiły 148,5 mld zł, równoważność 43,6 mld euro. Ta sama suma euro była warta pod koniec roku już 181,7 mld zł. Można wyliczyć, że kredyty denominowane w złotych wzrosły w IV kwartale zaledwie o 7,5 mld zł. Podczas gdy w III kwartale ich przyrost sięgał 14,6 mld zł. Te dane ilustrują skalę blokady kredytu w Polsce z powodu przeniesienia kryzysu finansowego przez banki do Polski.

Banki zaostrzyły wtedy kryteria pożyczkowe i podniosły marże, uzasadniając to podwyższoną premią za ryzyko. Rzeczywiście, stopy procentowe od kredytów niewiele spadły, mimo redukcji głównych stóp procentowych NBP o prawie 2 pkt proc. Firmy nagle stanęły przed rosnącymi trudnościami z otrzymaniem kredytu inwestycyjnego, na co zresztą licznie się skarżyły się. Wkrótce jednak zaczęły też rewidować w dół plany inwestycyjne pod wpływem słabnącego popytu i pogłębiającego się pesymizmu o perspektywach gospodarki światowej. Pogarszała się jednak także koniunktura w kraju, w którym upowszechniły się najpierw złe nastroje, a potwierdziły je coraz gorsze dane makroekonomiczne. W efekcie firmy przestały występować o kredyty inwestycyjne i problem ich niedostępności niemal rozwiązał się samoczynnie na początku 2009 r.

Zobacz również:

  • GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach
  • Szef Intela określa zagrożenie ze strony Arm jako "nieistotne"
  • International Data Group powołuje Genevieve Juillard na stanowisko CEO

Na pierwszy plan wysunęła się zaś kwestia kredytu obrotowego. Wiele firm w tym roku stanie przed koniecznością odnawiania umów kredytowych (ich "rolowania"), a banki już zaczynają grymasić. Gotowe są do odnawiania umów, ale na mniejszą skalę i na gorszych warunkach, a to może spowodować różne negatywne reperkusje. Na przykład relatywnie wyższe koszty kredytu obrotowego w związku z podwyższeniem przez banki premii za ryzyko będą prowadziły do wyższych kosztów produkcji, co przyczyni się do obniżenia jej zyskowności. Niższe zyski z kolei będą świadczyły o gorszej sytuacji finansowej firm i ograniczały im dostęp do kredytów - pojawia się błędne koło.

Brak tego kredytu może spowodować poważne kłopoty firm z płynnością, a wtedy zaczną z opóźnieniem redukować swoje zobowiązania wobec dostawców. Może to oznaczać także konieczność zmniejszenia skali produkcji firmy, co pogłębiłoby recesyjne tendencje w gospodarce. Grozi nam pojawienie się zjawiska zapomnianego od pierwszej połowy lat 1990, czyli zatorów płatniczych. Powtarza się sytuacja błędnego koła. Banki już je uruchomiły swoim zachowaniem jesienią 2008 r. Trudności z otrzymaniem kredytu obrotowego mogą oznaczać problemy z płynnością, które stawiają firmy w gorszej sytuacji finansowej, więc stają się bardziej ryzykownym partnerem dla banków, które dalej zaczynają ograniczać im dostęp do kredytów, żądać wyższych zabezpieczeń, skracać terminy zapadalności kredytów i podwyższać marże.

To ostatnie działanie jest dla banków szkodliwe, gdyż prowadzi do podwyższenia ryzyka portfela kredytowego. Selekcja klientów przez podwyższanie stopy procentowej prowadzi do rezygnacji z kredytu przez solidnych dłużników, bo porównują oni opłacalność projektów z kosztami obsługi kredytu i pasują, kiedy bilans wypada źle. O kredyt ubiegają się wtedy przede wszystkim dłużnicy gotowi na bardziej ryzykowne projekty o wysokiej stopie zysku, ale niskim prawdopodobieństwie sukcesu. Inną grupą, która stara się wtedy o kredyt, są niesolidni dłużnicy, którzy już na wstępie po cichu zakładają, że wystąpią o renegocjację warunków spłaty (wydłużenie terminów), jak coś się nie uda, albo wręcz zamierzają zdefraudować fundusze bankowe.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200