Mai Pen Rai
- Piotr R. Frankowski,
- 13.11.2007
Czy wiecie, gdzie znajduje się jedyna poza Niemcami fabryka produkująca BMW serii 7? Otóż nie w USA czy w Ameryce Południowej, ale w kraju, który większości z nas kojarzy się raczej z egzotycznymi wakacjami niż z rozkwitającym przemysłem - w Tajlandii.
Czy wiecie, gdzie znajduje się jedyna poza Niemcami fabryka produkująca BMW serii 7? Otóż nie w USA czy w Ameryce Południowej, ale w kraju, który większości z nas kojarzy się raczej z egzotycznymi wakacjami niż z rozkwitającym przemysłem - w Tajlandii.
Zobacz również:
- GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach
- Szef Intela określa zagrożenie ze strony Arm jako "nieistotne"
- International Data Group powołuje Genevieve Juillard na stanowisko CEO
Kraj z pozoru wyłącznie rolniczy, z rolnictwem radzi sobie całkiem dobrze - największy eksporter ryżu na świecie (bez tajskiego ryżu szybko podrożałoby sushi w Tokio), największy dostawca krewetek do USA, wielki producent przetworów rybnych i owocowych (wystarczy sprawdzić kraj pochodzenia ananasa lub tuńczyka w puszce w dowolnym z polskich supermarketów - po chwili poszukiwań na pewno trafi się na Tajlandię). Na początku lat 70., gdy kończyła się wojna w Wietnamie i Tajlandia nie mogła już liczyć na tysiące urlopujących się amerykańskich żołnierzy jako jedyne źródło dochodów pozarolniczych, ówczesny rząd wymyślił, że dla podreperowania bilansu handlu zagranicznego zabroni importu gotowych samochodów (przez wprowadzenie opłat celnych w wysokości ponad 1000%), zmuszając producentów pojazdów do budowy montowni i do pozyskiwania jak największej liczby podzespołów na miejscu.
I choć w ostatnich latach opłaty importowe znacząco spadły (do średnio 120%), to i tak opłaca się produkcja samochodów w systemie CKD. Łączna zdolność produkcyjna przemysłu samochodowego w Tajlandii to grubo ponad milion pojazdów rocznie, do tego trzeba dodać ogromną liczbę fabryk produkujących komponenty, podzespoły, opony i tak dalej. Podobnie wygląda przemysł elektroniczny. Co to wszystko oznacza? Tysiące osób o wykształceniu technicznym, coraz lepiej zarabiające i setki lokalnych biznesmenów o pokaźnych dochodach, pragnących afiszować się swym sukcesem.
Prawdziwy tygrys
W tradycji tajskiego narodu mieści się pokojowa koegzystencja ludzi biednych i bogatych - biedni nie niszczą przejawów zamożności, być może dlatego, że sytuacja całego społeczeństwa systematycznie się poprawia - w latach 1985 - 1995 Tajlandia notowała największy wskaźnik wzrostu gospodarczego na świecie, po azjatyckim kryzysie ekonomicznym wzrost nieco przyhamował, by w roku 1999 znów ruszyć pełną parą.W rezultacie demonstracja bogactwa czy zamiłowania do luksusu nie jest postrzegana jako coś negatywnego, karygodnego i pod tym względem producenci dóbr luksusowych mają tutaj lżejsze życie niż w Europie czy Ameryce. Konsumpcja drogich, markowych towarów wzrosła o 30% w ciągu ostatnich trzech lat - twierdzi Sakchai Guy, redaktor naczelny pisma Lips, zajmującego się trendami i modą.
Zamożnym Tajom daleko bardziej imponuje wykwintny luksus Starego Świata niż plastikowy blichtr Ameryki. Nic zresztą dziwnego, od czasów króla Ramy V datuje się zainteresowanie syjamskich władców kulturą Europy - w kompleksie królewskich pałaców znaleźć można budynki o wyraźnie europejskim charakterze, letnią rezydencję królewską zbudowano z włoskich marmurów, zaś jeden z książąt startował w latach 50. w wyścigach Formuły 1. Jedna z córek obecnego króla uczestniczyła nawet w eliminacjach Festiwalu Chopinowskiego. Teraz posiadanie drogiego, europejskiego samochodu czy organizacja przyjęcia w salach "kolonialnego" hotelu Oriental to dobrze widziane sposoby na manifestację wyrafinowanego gustu.
Luksus po tajsku
"Nasi klienci preferują towary znanych, europejskich marek, takich jak Hermes, Louis Vuitton, Armani czy Versace" - informuje Kriengsak Tanthiphipop, szef marketingu centrum handlowego Emporium w Bangkoku. Wśród zegarków zdecydowany prym wiedzie ulubiona marka klientów azjatyckich, Patek Philippe, dalej plasuje się Cartier i Chopard. Dodaje, że Emporium ze swymi 200 tys. mkw. powierzchni to nic w porównaniu z powstałym niedawno, a największym w tej części Azji centrum handlowym Siam Paragon - 600 tys. mkw., o przewidywanym zysku rocznym 200 mln dolarów. Wielkie centra handlowe to w Tajlandii wynalazek ostatnich lat - po kryzysie ekonomicznym roku 1997 miejscowi inwestorzy szukali sposobu na odświeżenie oblicza handlu detalicznego. I centra handlowe się przyjęły, zresztą z negatywnym efektem ubocznym - sporo młodzieży, uzależnionej od wszechobecnych telefonów komórkowych, spędza tu większość dnia, izolując się od świata zewnętrznego. "Często tu przychodzę - mówi dwudziestoparoletnia Suthatip Boonsaeng na korytarzu galerii Emporium - ale rzadko coś kupuję. Na ubrania Versace jeszcze mnie nie stać".
Centrum Paragon, zbudowane na ziemi należącej do rodziny królewskiej, mieści setki butików, dom towarowy, oceanarium, 16 sal kinowych, kręgielnię, salę teatralną na 1800 miejsc, centrum konferencyjne, wszystko w stylu zapożyczonym z Las Vegas. Tajowie oraz przybysze z Azji i ze świata mogą tu kupić samochód Ferrari, Maserati czy Lamborghini, zestaw audio legendarnej firmy Linn czy biżuterię Bulgari. Czy się to komuś podoba czy nie, nawyki tutejszego społeczeństwa zmieniają się i ulubionych towarów luksusowych marek szuka się w wielkich handlowych galeriach, jeszcze niedawno zupełnie obcych azjatyckiemu gustowi.