Interesy załatwia się przy stole

Porcelana na naszym stole mówi o nas i naszych oczekiwaniach od życia. Rosenthal, Limoges czy Villeroy & Boch... inni będą nas postrzegać przez pryzmat wizerunku tych marek.

Porcelana na naszym stole mówi o nas i naszych oczekiwaniach od życia. Rosenthal, Limoges czy Villeroy & Boch... inni będą nas postrzegać przez pryzmat wizerunku tych marek.

Interesy załatwia się przy stole
Są kraje, w których najważniejszym miejscem w robieniu interesów jest stół z jedzeniem. Są inne, w których jedzenie pojawia się w trakcie robienia interesów. Tak czy inaczej trzeba się czasem spotkać przy zastawionym stole. Nie ma większego problemu, jeśli naszymi partnerami będą przedstawiciele tej samej nacji, a więc także współwyznawcy obyczajów gastronomicznych i ceremoniału. Bez większego ryzyka możemy wtedy powitać ich po staropolsku, jeśli oczywiście sami lubimy, suto zastawionym stołem, na którym będą i pasztety, i śledzie, i wódka. Jednak gdy przyjdzie się spotkać z kimś z zagranicy, trzeba do tego podejść ostrożnie. Narzucanie obyczajów nie sprawdza się w międzynarodowym świecie biznesu. Istnieje coś takiego jak ogólnie przyjęty kod zachowań i tego właśnie oczekują od nas zagraniczni partnerzy. Kod służy nie tylko znalezieniu się na tej samej płaszczyźnie kulturowej, ale także ułatwieniu poruszania się w trudnych sytuacjach towarzysko-biznesowych.

Zobacz również:

  • GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach
  • Szef Intela określa zagrożenie ze strony Arm jako "nieistotne"
  • International Data Group powołuje Genevieve Juillard na stanowisko CEO

Tajemniczy byt zwany protokołem dyplomatycznym nieźle się w takich sytuacjach sprawdza, bo powstał właśnie w celu ułatwienia kontaktów międzynarodowych. Kto nie przeżył paru lat w dyplomacji, ma do tego ambiwalentny stosunek. Z daleka i z zewnątrz protokół dyplomatyczny jawi się jako lista reguł utrudniających życie, być może stanowiących sztuczną barierę wejścia do tak zwanego lepszego towarzystwa. Słowem, nikomu niepotrzebne udziwnienie i tak trudnego życia codziennego. W rzeczywistości jest to wiedza o sposobach zachowania, która przez pokolenia była kumulowana i przetwarzana na korzyść tych, którzy potrafią się nią posługiwać. Coś jakby umowa społeczna. Ratuje nie tylko własny wizerunek, ale można powiedzieć bez wielkiej przesady, także życie.

Pierwszą pożyteczną radą, jaką dostałam po przekroczeniu progu salonów dyplomatycznych od austriackiej ambasadorowej, z domu duńskiej hrabianki, była rada, że można kłaść na stole, co się chce, jeść wszystko wszystkim i w ogóle robić w tej materii co się chce, byle wyglądało to na świadomą decyzję. Rada jest dobra. Dla przedstawicieli krajów, nazwijmy to, aspirujących, dodałabym jednak, już z własnego doświadczenia, pierwszą część tego zdania: kiedy już wszyscy się przekonają, że zeszliśmy z drzew, że w procesie ewolucji również w Europie Środkowo-Wschodniej zaniknęły nam ogony, że potrafimy posługiwać się widelcem i nożem, mówimy w tych samych językach i chodziliśmy do tych samych szkół, wtedy możemy przy stole robić, co chcemy, byle wyglądało to na świadomą decyzję...

Jednak trzeba pamiętać, że gospodarz odpowiada, aby gość poczuł się jak najlepiej. Oznacza to, że osoba zaproszona do naszego stołu powinna czuć się komfortowo, a to zapewnia stosowanie ogólnie przyjętych reguł, dzięki czemu gość nie musi prosić, pytać i zastanawiać się, co jest co. Są to naprawdę drobiazgi, być może w dużej liczbie, ale to one sprawiają, że wszyscy czują się dobrze.

Po pierwsze, gdzie usiąść

Od usadzenia gości przy stole zależy sukces spotkania. Jest to sztuka misterna i zupełnie zaniedbywana w naszych czasach. Trzeba się dobrze zastanowić, kto z kim powinien rozmawiać, czy raczej kto z kim będzie miał o czym i po jakiemu rozmawiać. A przede wszystkim warto przywołać podstawową regułę protokołu: honorowy gość zawsze siedzi po prawej stronie gospodarza. Po lewej natomiast numer dwa wśród naszych gości. Kto czytał "Pana Tadeusza“, ten też o tym wie. Nic się w tej sprawie od tamtych czasów nie zmieniło.

Warto o tym pamiętać i nie ma co liczyć, że goście sami usiądą tak, żeby było dobrze. Trzeba to zaplanować i podpisać miejsca. W sklepach jubilerskich dostępne są stojaczki na karteczki z nazwiskami. Byłam świadkiem eksperymentu w wykonaniu pewnego ambasadora RP, kiedy kilkanaście osób z pierwszą damą i kilkoma naszymi i obcymi ministrami patrzyło na siebie z niepokojem, nie widząc na stole karteczek, a ambasador w tym czasie mówił: chciałem, aby nasza kolacja miała nieformalny charakter, dlatego proszę siadać, gdzie państwo chcą. To było straszne, bo ludzie, którzy z racji zajmowanych stanowisk są skazani na częste bywanie w oficjalnych sytuacjach, oczekują, aby im te sytuacje maksymalnie ułatwiać. Do tego właśnie służy protokół. Myślę, że do dzisiaj opowiadają w Paryżu o tym wieczorze.

I jeszcze jeden drobiazg. Nie zawsze mamy do dyspozycji stół, przy którym wszyscy goście się zmieszczą. I co wtedy? Wtedy trzeba mieć więcej małych stołów, aby nikt nie poczuł się odsunięty od gospodarza. A jeśli chcemy sobie zaskarbić prawdziwą wdzięczność zaproszonych, warto sprawić, aby nie musieli chodzić od jednego stołu do drugiego w poszukiwaniu własnego nazwiska. Do tego służy prosty plan stołów z nazwiskami gości. Brzmi, być może, dziwnie, ale naprawdę ułatwia życie wszystkim.

Po drugie, stół

Interesy załatwia się przy stole

Pierwszą pożyteczną radą, jaką dostałam po przekroczeniu progu salonów dyplomatycznych od austriackiej ambasadorowej, z domu duńskiej hrabianki, była rada, że można kłaść na stole, co się chce, jeść wszystko wszystkim i w ogóle robić w tej materii co się chce, byle wyglądało to na świadomą decyzję.

Tajemna wiedza na temat stołu zaczyna się od tego, że pod obrusem leży miękka tkanina, która nie tylko wycisza wszelkie odgosy stawiania talerzy, kieliszków i kładzenia sztućców, ale także sprawia, że miło jest doknąć stołu. Mówiąc uczciwie, jest to też rodzaj pokrowca, który chroni stół, gdyby coś się wylało. W końcu stoły bywają drogie.

I dalej po kolei: talerze, sztućce, kieliszki, kwiaty, serwetki. Tylu ludzi pisze o dobrych manierach przy stole i o samych stołach, że zdawałoby się, iż materia ulega powoli wyczerpaniu. O nożach, łyżkach, widelcach napisano już w wolnej Polsce całe tomy i niby wszyscy wiedzą, co czym się je. Ale... Już istnienie sous-plat (podstawki, na których kładzie się małe serwetki, a na serwetkach stawia się talerze) nie jest takie oczywiste. I faktycznie, nie ma takiego obowiązku, ale dodają uroku, blasku i prestiżu. Mogą być srebrne, szklane, metalowe. Ostatnio pojawiła się ich spora kolekcja. Tylko wybierać.

Najważniejszą rzeczą na stole, która pozwala przetwać długi i nudny wieczór, jest kieliszek do wody. Stosunkowo młoda kariera wody na polskich stołach nie wytworzyła jeszcze obyczaju nalewania wody wszystkim i zawsze, niezależnie od tego, czy mówią, że chcą, czy nie. Jeśli zdarzy się, że ktoś wolałby coś innego, to powie. Ale woda ma być. Brak wody na stole to grzech, który utrudnia życie gościom ze świata, przyzwyczajonym do tego, że woda jest. Kieliszek do wody jest największy, większy od kieliszka do czerwonego wina. I powinna być w nim woda.

Obserwuję często, jak zagraniczne delegacje męczą się przy stole, popijając z uprzejmości soki i inne drinki. I myślę, że tym prostym zabiegiem zyskać można w oczach gościa dużego plusa, jeśli nie bezpośrednią wdzięczność. Jest to taki sam kod kulturowy jak godziny posiłków, rodzaj dań na stole. I lepiej zdawać sobie z tego sprawę, bo nie zawsze trafia się tak wyrozumiały i otwarty na lokalne obyczaje kulinarno-stołowe gość jak prezes pewnego francuskiego banku, który przez wiele dni pił na śniadanie, wzorem swoich gospodarzy, herbatę, aby zasmakować polskiego kolorytu. Wreszcie pod koniec wizyty przyznał, że bez wypicia kawy rano nie jest w stanie rozpocząć dnia, ale skoro jest w Polsce, postanowił przyjąć tutejszy zwyczaj.

O talerzach można długo

Interesy załatwia się przy stole

Trzeba jednak pamiętać, że gospodarz odpowiada za to, aby gość poczuł się najlepiej.

Dobrze będzie, jeśli podamy gościom talerzyk do chleba i osobny nóż do masła, ponieważ są do tego przyzwyczajeni. I niemal w całej Europie lubią mieć chleb na stole nie tylko na śniadanie i kolację, ale też do obiadu. Będą także wdzięczni za serwetki.

O talerzach można długo. Na początek wystarczy, żebyśmy byli gotowi na to, co ku mojemu zdumieniu robiły za dyplomatycznych czasów w moim domu wszystkie eleganckie damy z bardzo, bardzo dobrych europejskich domów. Wszystkie jak jedna, kiedy siadały do stołu, podnosiły talerz stojący przed nimi i sprawdzały, z jakiej jest manufaktury. Teraz już się nie dziwię. Też tak robię.

Talerz jest tak samo markowy, jak żakiet, samochód czy torebka. I tak samo mówi o swoim właścicielu. Trzeba zatem, kupując talerze, zdać sobie sprawę z tego, że porcelana na naszym stole mówi o nas, naszych zamiłowaniach i oczekiwaniach wobec życia. I w zależności od tego, czy będzie to Rosenthal, Limoges czy Villeroy & Boch, inni będą nas widzieć odpowiednio do wizerunku tych marek. To tak jak wybór sukienki pomiędzy Armanim i Versace lub smokingu pomiędzy Valentino i Dolce Gabbana. Nie jest to zajęcie wyłącznie dla snobów. Ludzie, którzy przyjeżdżają ze świata, żyją z tymi przedmiotami i ich wizerunkami od lat, od pokoleń i bezbłędnie czytają kody kulturowe. Jeśli chcemy się z nimi komunikować, powinniśmy się nimi posługiwać. Również przy stole.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200