Stres nasz powszedni

Czyżby nam ostatnio przybyło trochę brzuszka? Czy mamy wrażenie, że nikt nas nie rozumie? Czy nie zdaje nam się przypadkiem, że przestajemy panować nad naszymi sprawami? Ależ oczywiście! No bo niby czemuż CIO mielibyśmy się różnić się od innych menedżerów?

Czyżby nam ostatnio przybyło trochę brzuszka? Czy mamy wrażenie, że nikt nas nie rozumie? Czy nie zdaje nam się przypadkiem, że przestajemy panować nad naszymi sprawami? Ależ oczywiście! No bo niby czemuż CIO mielibyśmy się różnić się od innych menedżerów?

Joe Gagliardi, szef programowania w firmie spożywczej Southeast Frozen Foods, przez siedem lat miał wrażenie, że pracuje na jakimś oddziale szpitalnym. Wszyscy wkoło bez przerwy chorowali, choć Gagliardi trzymał się lepiej niż większość pracowników. "Cały czas ktoś miał katar, ktoś kichał, chodził z gorączką i zawsze było pełno osób na zwolnieniu lekarskim" - wspomina. Programiści pracowali w oddzielnym budynku - który nie był żadną chłodnią - tak więc pojawiła się teoria, że to właśnie budynek musi jakoś ludziom szkodzić. Z Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom przybyli specjaliści, pobrali próbki powietrza i wody w poszukiwaniu trucizn i zanieczyszczeń. Wąchali dywany i wpełzali do przewodów wentylacyjnych, gdzie mogły się czaić wirusy i robactwo. Niczego podejrzanego nie wywęszyli.

Zobacz również:

  • GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach
  • Szef Intela określa zagrożenie ze strony Arm jako "nieistotne"
  • International Data Group powołuje Genevieve Juillard na stanowisko CEO

Niemal sześć lat temu Gagliardi zmienił pracę i został szefem informatyki w firmie Unisa, zajmującej się dystrybucją damskich butów i akcesoriów. I zdrowie mu się raptownie poprawiło.

Tak więc może specjaliści od bezpieczeństwa i higieny pracy coś tam przeoczyli? A może to fakt, że Gagliardi i jego programiści pracowali po 12 godzin dziennie, czasami również w soboty, miał coś wspólnego z tym, że pracownicy tak bardzo kaszleli, kichali i gorączkowali? Dziś Gagliardi twierdzi, że to była konsekwencja bezustannego stresu.

Epidemia stresu

Naukowcy doszli do tego samego wniosku co Gagliardi zaledwie jakieś 20 lat temu. W roku 1998 New England Journal of Medicine obwieścił nawet na swych łamach, że "opanowanie długofalowych skutków fizjologicznych reakcji organizmu na stres jest wręcz warunkiem przetrwania". Z kolei Connie Tyne, dyrektor Cooper Wellness Program z Dallas, szkolącego kadrę kierowniczą w radzeniu sobie ze stresem, przypuszcza, że 85% wszystkich dolegliwości medycznych może mieć związek ze stresem. Zdaniem Tyne, 52% osób na stanowiskach kierowniczych umrze na choroby powodowane w mniejszym lub większym stopniu przez stres. Jest aż tak źle, stres bowiem wpływa na niemal każdy z najważniejszych układów organizmu ludzkiego, sprzyjając wystąpieniu całej plejady chorób, w tym cukrzycy, nadciśnienia, udarów, różnych alergii, astmy czy zapalenia okrężnicy.

To, że stres zaczyna przybierać rozmiary epidemii, widać najlepiej w danych statystycznych dotyczących chorób serca. Niedawno przeprowadzone badania dowodzą, że osoby śpiące mniej niż pięć godzin w ciągu dwóch lub więcej nocy tygodniowo są trzykrotnie bardziej podatni na zawał serca i generalnie dwa razy częściej zapadają na choroby serca niż ludzie o bardziej uregulowanym trybie życia.

Bezustanny stres niszczy nie tylko zdrowie. Zaburza też zdolność sądzenia i upośledza proces podejmowania decyzji. Odkryto, że długotrwały stres powoduje obkurczenie hipokampu, części mózgu zawiadującej pamięcią i zdolnością koncentracji. "Wszyscy wiemy z doświadczenia, że silnie zestresowane osoby nie odznaczają się zbytnią jasnością widzenia" - zauważa Tyne. "Brakuje im cierpliwości, by rozpracowywać zawiłe kwestie przed podjęciem decyzji. Mają skłonności do poddawania się lub do raptownego podejmowania decyzji pochopnych".

Szefowie informatyki niechętnie mówią o stresie w swoim życiu. Nauczono ich, że stres należy akceptować, przyjmować z całym dobrodziejstwem inwentarza i nie zwracać uwagi na jego skutki. Przyznawanie się do zestresowania - albo, co gorsza, okazywanie stresu - jest interpretowane jako oznaka słabości, przyznanie się do porażki. "Należy trwać na swoim stanowisku z godnością, a na zewnątrz okazywać siłę" - wyjaśnia Jim Quick, profesor Uniwersytetu Teksańskiego w Arlington badający zachowania w organizacjach. "Należy demonstrować moc i potęgę swojej organizacji, nawet jeśli sami czujemy się nie najlepiej".

Stres: skąd się to bierze i jak działa

Winę za tak przemożny wpływ stresu na człowieka ponosi ewolucja, która "na odcinku stresu" zatrzymała się jakieś 30 tys. lat temu, kiedy to człowiek współczesny zastąpił na naszej planecie Neandertalczyka. Nasz najstarszy przodek, człowiek z Cro Magnon, musiał w szczególny sposób zapanować nad swoim środowiskiem, by uniknąć głodu i nie dać się zeżreć drapieżnikom. Aby przetrwać, musiał umieć obronić się przed tygrysem szablastozębym i czasami przytaszczyć jakiegoś mamuta na kolację, tak więc mechanizm ewolucji preferował tych, którzy nie za dobrze czuli się w pojedynkę i wyszukiwali sobie towarzystwo innych. Dobra komitywa z facetem z sąsiedniej jaskini zwiększała szansę przeżycia, podobnie jak przeróżne zabiegi w rodzaju tworzenia sobie w głowie mapy pobliskich terenów łowieckich bądź gromadzenie przy wejściu do jaskini zapasu maczug i kamieni na wypadek jakiegoś zagrożenia. Człowiek nauczył się nienawidzić niepewności, w jego świecie bowiem niepewność przeważnie miewała skutek śmiertelny.

Dziś nienawidzimy niepewności równie namiętnie jak nasi dalecy przodkowie. Wystarczy przeczytać coś o zamachach terrorystycznych z 11 września, sytuacji w Iraku, o uprowadzonych dzieciach - czy chociażby właśnie otrzymanego maila od naszego CEO, który informuje nas, że postanowił jednak nie zgodzić się na proponowany przez nas system ERP, aby doświadczyć dokładnie tego samego, co doświadczał nasz jaskiniowy praszczur, gdy zauważał, że tygrysy właśnie wyruszyły na łów: potliwość dłoni i przyśpieszone bicie serca. Stres i różne zmartwienia zapewne towarzyszyły jaskiniowcom niemal bez przerwy, ale ludzie ci przeważnie nie żyli wystarczająco długo, by pojawiły się u nich stany chorobowe wywołane przewlekłym stresem, jak chociażby choroby serca.

My natomiast dożywamy takich lat. Naukowcy dopatrują się ostatnio związków między codziennymi troskami i obawami trapiącymi jaskiniowców, a pewną znacznie silniejszą, pierwotną reakcją na stres, którą badacz Walter Cannon określił na początku lat 90. mianem "odruchu walki lub ucieczki". Chodzi tu o reakcję biologiczną pozwalającą naszym przodkom wykaraskać się z rozmaitych nieprzyjemnych opałów, takich jak na przykład nagłe pojawienie się szablastozębego drapieżnika u wejścia do jaskini. Reakcja ta znakomicie przygotowuje człowieka do tego, co w takich wypadkach powinien zrobić: rzucić się do walki z tygrysem bądź do ucieczki.

Na widok groźnego drapieżnika nasz mózg wpada w stan hiperaktywności i podwyższonej czujności, a to za sprawą miejsca sinawego, struktury odpowiedzialnej za regulowanie tempa pracy naszego umysłu. Mózg natychmiast nakazuje uwolnić do układu nerwowego wegetatywnego noradrenalinę, substancję chemiczną podwyższającą ciśnienie krwi i zwiększającą wydolność układu oddechowego. W tym samym momencie w układzie krwionośnym pojawia się kortyzol, zwany "hormonem stresu", który natychmiast dociera do najważniejszych układów organizmu, odłączając te, które nie są w danym momencie niezbędne do przetrwania, a podkręcając inne (np. wątrobę), by organizm zaczął produkować większą ilość cukru, który stanowi paliwo dla mózgu i mięśni. Wtedy adrenalina przyśpiesza pracę serca, a tym samym przepływ krwi w organizmie. Nasze ciało jakby wciskało sobie pedał gazu przed ruszeniem spod świateł na skrzyżowaniu, przygotowując się do tego, co w czasach naszych jaskiniowych przodków najczęściej w takiej sytuacji następowało: walki na śmierć i życie bądź panicznej ucieczki.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200