Człowiek honoru i kodeksy

Historia pierwszego z istniejących w Polsce kodeksów ładu korporacyjnego rozpoczyna się pod koniec 2000 r. Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową postanowił, w odpowiedzi na ogłoszony przez amerykańską fundację CIPE przetarg, przygotować białą księgę nadzoru korporacyjnego w Polsce i kodeks dobrych praktyk.

Historia pierwszego z istniejących w Polsce kodeksów ładu korporacyjnego rozpoczyna się pod koniec 2000 r. Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową postanowił, w odpowiedzi na ogłoszony przez amerykańską fundację CIPE przetarg, przygotować białą księgę nadzoru korporacyjnego w Polsce i kodeks dobrych praktyk.

Na wiosnę 2001 r. w siedzibie Senatu RP powołano Polskie Forum Corporate Governance, które jest do dziś forum dyskusji nad ładem korporacyjnym w Polsce. Projekt kodeksu - po konsultacjach i dyskusjach - został przedstawiony w ostatecznej wersji w kwietniu 2002 r.

Zobacz również:

  • GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach
  • Szef Intela określa zagrożenie ze strony Arm jako "nieistotne"
  • International Data Group powołuje Genevieve Juillard na stanowisko CEO

W maju 2001 r. zarząd Giełdy Papierów Wartościowych, który początkowo deklarował chęć współpracy z IBnGR, rozpoczął prace nad własnym projektem kodeksu nadzoru korporacyjnego. Do stworzenia projektu przystosowano działający przy giełdzie Instytut Rozwoju Biznesu. Ostatecznie projekt IRB został przyjęty we wrześniu 2002 r. przez radę GPW. Uchwałą giełdy z października, do końca ub. roku firmy miały poinformować o swoich zamiarach wobec dokumentu i podjętych ewentualnie działaniach w sprawie wdrożenia. Do lipca br. mają czas na podjęcie decyzji: implementować rozwiązanie czy nie. GPW przerwała już wszelkie kontakty z IBnGR, co więcej - przedstawicieli IBnGR zachęcano stanowczo do zarzucenia projektu.

Konkurencja w zamyśle

Sprawą konfliktu zajęła się zresztą Komisja Skarbu Państwa, która zleciła ekspertyzę obu dokumentów kancelarii Weil, Gosthal & Menghes. Raport przygotował radca tej kancelarii, Andrzej Mikosz. Jego ustalenia są następujące: dokument IRB sporządzony został przez szeroki zespół prawników - praktyków, uzyskał szerszą legitymację, a konsultowany był wśród spółek publicznych. Z kolei kodeks IBnGR sporządził zespół ekspercki z doświadczeniem akademickim, uzyskał słabszą legitymację, za to konsultacje prowadził głównie w środowisku inwestorskim i akademickim. Kodeks "gdański" ma według opinii WGM "charakter bardziej kompletny", formułuje standardy. Projekt IRB poprzez swój kazuistyczny charakter miałby za to być narzędziem łatwiejszym do dokonania kwalifikacji zgodności postępowania z kodeksem.

Raport stwierdza, że oba kodeksy mają różny charakter i przedmiot ich zainteresowania. Kodeks IRB - to "zbiór norm i twierdzeń ocennych" uzupełniających lub interpretujących Kodeks handlowy i najbliżej mu do zbioru norm "dobrych obyczajów". Z kolei gdański kodeks to zbiór zasad dotyczących "tylko władztwa korporacyjnego". Potrzeba mu konkretyzacji - pisze autor raportu - a takie uściślenie znajduje się w zapisach w kodeksie IRB. Zatem oba projekty - "aczkolwiek konkurujące w zamyśle" - mogą się uzupełniać, a powszechnie akceptowany połączony kodeks mógłby obejmować dorobek obu inicjatyw.

Po pierwszym starciu

W jakiej sytuacji są zatem obecnie oba kodeksy? Wydaje się, że twarde stanowisko giełdy w kwestii uznania za własny tylko projektu IRB stawia w trudnej sytuacji kodeks gdański. "Rozesłaliśmy informację o kodeksie do firm. Promujemy nasze rozwiązanie za pomocą strony internetowej, w rozmaitych publikacjach. Na razie na nasze rekomendacje powołała się Amica (m.in. w kwestii niezależności rady nadzorczej, zabezpieczenia przed możliwością blokowania WZA -red.).

Spółki publiczne dostały od giełdy czas do 1 lipca br. na zapoznanie się z jej kodeksem. Firmy wgryzają się w tematykę. Mamy nadzieję, że dostrzegą też toczącą się dyskusję i uświadomią sobie istnienie alternatywy" - mówi Piotr Tamowicz z IBnGR, współautor rozwiązania. Środowisko gdańskie nie jest jednak zbyt ukontentowane obrotem sprawy. "Opinią Mikosza byliśmy zaskoczeni z tego powodu, że w obiektywny sposób ocenia nasz kodeks: na tle rozwiązania giełdowego wypada on zdecydowanie lepiej. Niestety, można powiedzieć, że to jedna z niewielu satysfakcji, jakie dało nam stworzenie kodeksu" - mówi Piotr Tamowicz. Czy jest jeszcze szansa porozumienia w duchu zaproponowanym przez obserwatorów? "Piłeczka jest od dawna na polu GPW - składaliśmy propozycje współpracy. Niestety nie doczekaliśmy się żadnej odpowiedzi." - mówi Piotr Tamowicz. Słowa te potwierdza brutalnie Krzysztof Lis. "Niech Pan przekona prof. Sołtysińskiego czy prof. Domańskiego (redaktorzy KDP), żeby postanowili szerzej włączyć dokonania tych młodych ludzi z Gdańska" - ironizuje.

"Porównanie i opinia kancelarii WGM odnosi się do poprzednich wersji KDP. Kodeks Dobrych Praktyk' 2002 stanowi rozwiązanie uwzględniające większość tych sugestii. Właściwie powstał w wyniku tego odrębny, trzeci projekt, dokument wyczerpujący zagadnienie całkowicie. Nie ma więc potrzeby przymierza z twórcami kodeksu gdańskiego" - ucina dyskusję na ten temat prezes IRB.

Cele i środki

Przedstawiciele IRB wydają się być zdeterminowani. "Ponad 120 spółek publicznych odpowiedziało już na nasze wezwanie - wyrażając intencję wdrożenia zasad kodeksu dobrych praktyk. Zatem faktycznego ich przyjęcia do końca czerwca br. nie będziemy poczytywali za wielki sukces, ale absolutną podstawę. Sądzimy, że kodeks przyjmą wszystkie spółki, ale nie wszystkie jego zasady" - powiedział Krzysztof Lis, prezes IRB. Jego zdaniem najważniejsze się już dokonało: rozpoczęła się w spółkach dyskusja - na razie głównie poprzez radców prawnych, ale wkrótce podejmą ją zapewne również zarządy.

"Chcemy uświadamiać firmy o istniejących różnicach w obu rozwiązaniach i w ogóle o obszarach dyskusyjnych" - mówią tymczasem przedstawiciele IBnGR. Takim tematem jest na przykład kwestia niezależności członków rady nadzorczej. Sporo firm w deklaracjach o rozważaniu rekomendacji Kodeksu Dobrych Praktyk podnosiło tę kwestię. IRB zastosował bowiem radykalną wersję. Aby spełnić tę zasadę kodeksu, trzeba, aby połowa członków rady była "niezależna" od głównych udziałowców. Tymczasem w polskich firmach najczęściej występuje większościowy akcjonariusz. Jeśli spełni taki postulat, traci kontrolę nad radą, pomimo swoich udziałów.

"Mamy rekomendacje przeciw czemuś, a nie przeciw komuś. Dlatego nasza propozycja - co najmniej dwóch niezależnych członków rady - stanowi raczej wentyl bezpieczeństwa. "Ostre" warunki podyktowane przez giełdowy kodeks sprzyjają patologiom. Dominujący traci kontrolę, więc będzie skłonny naginać przepisy o niezależnych członkach rady, obchodzić czy wręcz korumpować członków rady albo marginalizować jej rolę. Nie powinno się abstrahować od rzeczywistości przy tworzeniu rozwiązań tego typu" - opowiada Piotr Tamowicz. "Panuje pełne niezrozumienie: niezależność oznacza w naszym rozumieniu niezależność od spółki, a nie od tego, który naznacza. Jeśli weźmie się to pod uwagę, to wymóg naszego kodeksu, aby połowę rady stanowili członkowie niezależni, nie wydaje się już zbyt daleko idący. To potwierdza opinia praktyków" - broni rozwiązania Krzysztof Lis.

I tak nie ma ratunku dla korporacji?

Na rozwój kodeksów, mających ambicje cywilizować korporacyjną dżunglę i przywrócić zaufanie zachwiane skandalami wszelkiego rodzaju, można spojrzeć jeszcze inaczej. Niektórzy pozostają zdecydowanymi pesymistami. "Jest już jeden kodeks, który otrzymaliśmy wszyscy za pośrednictwem Mojżesza, i tego się trzeba trzymać. Jak wiadomo, w wielu firmach, które są adresatami powstających kodeksów nadzoru korporacyjnego, ten pierwszy kodeks raczej nie działa. Sądzę więc, że i te najnowsze się nie sprawdzą.

Punktem wyjścia jest, powtarzam, sama natura korporacji, a nie jakość kodeksów" - mówi Krzysztof Dzierżawski z Centrum Adama Smitha.

Gdzie szukać wzorców etycznych zachowań w sferze ekonomii? "Trzeba widzieć tę lepszą część gospodarki w małych i średnich firmach, w rodzinnych biznesach. Czasy dla nich są bardzo złe: sektor raczej się zwija niż rozwija. Korporacje czasem rządzą się dziwnymi zasadami. Choćby głośny przykład AOL TW - 100 mld dolarów straty, a prezes odchodzi uśmiechnięty. Człowiek honoru sięgnąłby w tej sytuacji po pistolet - a nie odchodził z uśmiechem...." - konkluduje Krzysztof Dzierżawski.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200